Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. American dream

Młodzi bohaterowie "American Honey" mają swoje marzenia, ale nie zastanawiają się, co ich czeka na końcu drogi. Wystarczy, że w supermarkecie dobiegną ich uszu dźwięki hitu Rihanny, by zatonęli w energetycznym tańcu, który stanowi jeden z kilku kruchych zworników ich wędrownej komuny.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Reżyserka Andrea Arnold korzeniami głęboko tkwi w zaangażowanym społecznie brytyjskim kinie spod znaku Kena Loacha, co udowodniła już choćby udanym "Fish Tank" (2009) czy skoncentrowaną wokół konfliktów klasowych adaptacją "Wichrowych wzgórz" (2011). W "American Honey" wykorzystała doskonale znaną w amerykańskiej kulturze formułę kina drogi, duchowo zbliżając się do takich niezależnych artystów jak Gus Van Sant czy Harmony Korine. Wkraczając na nowy dla siebie grunt, zarówno pod względem artystycznym, jak i geograficznym, na szczęście nic nie straciła ze swojej wrażliwości i wciąż bacznie, acz w nienachalny sposób przygląda się niższym warstwom społecznym.

Osiemnastolatka o imieniu Star w niczym nie przypomina gwiazdy. Na co dzień grzebie w śmietnikach, by znaleźć coś do jedzenia dla siebie i swego młodszego rodzeństwa, z kolei w domu nieraz bywa bliska płaczu czując na szyi alkoholowy oddech chłopaka swojej matki. Dlatego kiedy w lokalnym Walmarcie spotyka niepokornego i charyzmatycznego Jake'a oraz grupę jego postrzelonych, zajmujących się obwoźną akwizycją rówieśników, bez większego namysłu postanawia do nich dołączyć, pozostawiając dotychczasowe życie za sobą. Razem z nową kompanią wyrusza w podróż po mniej znanych zakątkach Ameryki, po drodze wciskając naiwnym obywatelom prenumeraty magazynów.

Reguły panujące w grupie są dość proste - większość jej członków jedzie vanem, w którym beztroską atmosferę robią alkohol, marihuana, gitara oraz ukradziony gdzieś po drodze pies. Jednak gdy nadchodzi moment pracy, zmobilizowani przez sprytną i apodyktyczną menedżerkę Crystal, która wie, że łatwiej dotrzeć do nich za pomocą rapowego bitu, niż pustej gadki motywacyjnej, szybko biorą się za wyszukiwanie łatwowiernych klientów. Najlepszym sprzedawcą jest butny Jake, w którego wciela się trzydziestoletni już Shia LaBeouf, umiejętnie grając resztkami swojej chłopięcości. Jednak pewność siebie bohatera zawsze szybko się ulatnia, kiedy w pobliżu jest szefowa, której zresztą świadczy bliżej nieokreślone prywatne usługi.

Sprawa się komplikuje, gdy wchodzi w emocjonalną relację ze świeżo zwerbowaną dziewczyną. To właśnie owo uczucie między nim a Star staje się dominującym wątkiem filmu, choć rozgrywane jest z różnym skutkiem i intensywnością. Ich pierwszy kontakt i luźna rozmowa to majstersztyk - zarówno LaBeouf, jak i znakomita debiutantka Sasha Lane grają spojrzeniami i gestami tak subtelnie i przekonująco, że trudno oderwać od nich wzrok. Paradoksalnie emocje tracą na sugestywności, kiedy stają się wyrazistsze - nie do końca wyjaśnione wybuchy zazdrości w wykonaniu Jake'a może napędzają dramaturgię, ale też niepotrzebnie odciągają uwagę od tego, co w filmie Arnold najważniejsze. Esencją opowieści są bowiem beztroskie chwile, drobne przygody, poczucie wspólnoty, przyjaźnie i pierwsze zauroczenia, a także prawo do przeżywania błędów młodości na swój własny niepowtarzalny sposób.

Tym, co udało się reżyserce, z pewnością jest też dokonanie czegoś w rodzaju fetyszyzacji prozy życia. Czego tu bowiem nie ma! Zielona trawa, błękitne niebo, przydrożne bary, eleganckie przedmieścia, zapuszczone motele, nocne eskapady, bogaci południowcy, obnoszące się ze swą religijnością kobiety w średnim wieku, przybrudzeni pracownicy rafinerii, matka szukająca ukojenia w narkotykach, dziewczynka w koszulce Iron Maiden śpiewająca "I Kill Children", pies z założonymi majtkami Supermana próbujący się wypróżnić, ujęcia mikroświata: mrówek, pszczół, pająków towarzyszących ludzkiej codzienności, a przede wszystkim wpadająca w ucho muzyka, która doskonale, choć momentami może odrobinę zbyt nachalnie ilustruje wędrówkę bohaterów, ale też bez której - nie ma co ukrywać - w ogóle nie byłoby tego filmu.

Dla tych, którzy chcieli kiedyś poczuć się częścią wędrownej komuny, powałęsać się dłużej bez sprecyzowanego celu czy też przemierzyć kawałek świata w poszukiwaniu swego miejsca na Ziemi, towarzystwo Star, Jake'a i ekipy powinno być jak znalazł. Dla pozostałych trwająca ponad 2,5 godziny ekranowego czasu podróż może okazać się nieco zbyt męcząca.

Adam Horowski

  • "American Honey" (2016)
  • reż. Andrea Arnold