Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Chwilowa fotografka

W "Spisie fotografików polskich" za lata 1927-1930, liczącym w sumie 137 osób, wymieniono czternaście kobiet z czterech miast. Z Poznania - żadnej. Wątpliwości nie ma: spis ten powstał na podstawie rzeczowego przeglądu katalogów ówczesnych wystaw. Zatem żadnej artystki fotografki w mieście, w którym - o czym pisałam w ubiegłych miesiącach - działała wcześniej niezawodna Mirska, na przełomie XIX i XX wieku kobiety prowadziły około jednej piątej zakładów fotograficznych, a dwie fotografki związane z nim w dzieciństwie na pocz. XX wieku zrobiły międzynarodową karierę.

. - grafika artykułu
Wiejskie dziewczęta w polu z Albumu fotografów polskich z 1905 r. Fotografia ze zbiorów Biblioteki Muzeum Narodowego w Krakowie, fot. F. Szamowska

Wcześniejszy okres rokował naprawdę dobrze. W 1904 roku, podczas pierwszej w Poznaniu wystawy amatorskiej fotografii - dzieła drogerzysty Bronisława Śniegockiego, na 24 fotografów pokazano prace trzech kobiet. Były to postacie z "towarzystwa" - tak znane, że podpisane jedynie nazwiskami: kapitanowa Schreiber, Szamowska i Hulewiczowa. Z ich lokalnej sławy niewiele przetrwało. O pierwszej chyba nic. O drugiej, która miała na imię Felicja, wspomina być może autorka wydanej w 1909 roku książki Ruch kobiecy w Polsce. "Każda dziedzina literatury, nauki i sztuki ma już dziś przedstawicielki, nie ustępujące pod względem doniosłości talentu, wiedzy i pracy przedstawicielom męzkim" (pisownia oryginalna) - stwierdza. Szamowską ceni pośród powieściopisarek i nowelistek. Ale czy to na pewno ta sama, której pracę - zaskakująco żywe, choć całkiem zaaranżowane ujęcie wiejskich dziewcząt w polu, w świątecznych strojach i z widłami "przystrojonymi" sianem - wydrukowano w lwowskim Albumie fotografów polskich z 1905 roku?

Album upewnia, że Felicja była z Poznania. Zdjęcie jej i trójki innych poznaniaków zreprodukował i wysłał wydawcom Antoni Fiedler, dziennikarz, amator fotografii i jej propagator, ojciec podróżnika Arkadego. Ten sam napisał o wystawie poznańskiej w 1904 roku w lwowskich "Wiadomościach Fotograficznych", wyróżniając m.in. krajobrazy ze sztafażem Szamowskiej właśnie i prace Hulewiczowej. Przemilczana kapitanowa najwyraźniej nie popisała się szczególnym talentem, jej osobowość utonęła w pomrokach dziejów. Co innego Helena Hulewiczowa...  

Duch epoki

Helena Hulewicz "Leonowa" (żona Leona) pochodziła z Kaczkowskich z Mierzewa pod Witkowem. Rocznik 1866, herbu Pomian. Jeśli wierzyć fotografiom opisanym jej nazwiskiem w sieci, była piękna niczym jej imienniczka z Troi. Mogła zawalczyć o los wykuty według własnych oczekiwań. Za mąż poszła jednak bez zwłoki, pewnie w osiemnastej wiośnie życia (miała dziewiętnaście lat, gdy urodziła pierwsze dziecko). Trudno się dziwić: Leon Hulewicz był niebywale przystojny i zarazem wyraźnie emanujący inteligencją i kulturą - typ wykształconego Kmicica. Musiał rozhuśtać umysł i zmysły dwanaście lat młodszej jejmościanki. Porywczy i szalony, procesował się zawzięcie (i skutecznie) z pruską administracją o prawa do zachowania polskiej nazwy majątku Mielęcin, który "z poczucia obywatelskiego" wykupił z rąk hakatysty. Potem o wpisanie do aktu urodzenia zgodnie z polskim brzmieniem imienia córki Katarzyny. Landratowi von Scheele zorganizował zaś bojkot towarzyski za to, że na posiedzeniu sejmiku gminnego wykrzyczał Polakom, by mówili po niemiecku.

Swoje dzieci uczyli polskości: języka, historii, geografii - codziennie rano dawali potomkom 3-4 godziny intensywnej nauki! Potem dzieci szły do niemieckiego gimnazjum, gdzie przede wszystkim ważna była agitacja kolegów do tajnych organizacji niepodległościowych. Wieczorem znów wszyscy razem zasiadali do głośnej lektury polskich klasyków - poetów, pisarzy. Dom był narodowy i twórczy, Leon kochał recytacje. Helena urodziła w sumie siedmioro dzieci, lecz nim przyszło na świat ostatnie - Kasia, sama zaczęła wystawiać swoje fotografie. Najpewniej krajobrazy, ilustracje ziemi ojczystej. W tym duchu utrzymane są wszystkie zdjęcia w lwowskim Albumie z 1905 roku, także Szamowskiej. Zdjęcia Hulewiczowej też musiały być podobne.

Matka Polka

Helena miała stabilną sytuację i wszelkie możliwości, by dalej oddawać się pasji fotografowania. W roku wystawy mała Kasia miała już trzy latka, a druga najmłodsza pociecha, Witold - lat dziewięć. Najstarszy Jerzy studiował malarstwo w Krakowie. Helena myślała pewnie, że za rok, dwa, a już na pewno za trzy, upora się z obowiązkami domowymi na tyle, że bardziej zajmie się fotografią. Wierzyła w Leona - że da sobie radę z całą Rzeszą, że jej chłopcy, działając w tajnym Związku Tomasza Zana, wywrócą ją do góry nogami, że mają zadbane dobra i na wszystko wystarczy. Lecz nagle jej poukładany świat zaczął się walić. W 1907 roku zmarła Kasia! Nie dość tego, cesarska Rzesza, z którą wygrali proces o nazwę Mielęcin w najwyższej instancji, wprowadziła ustawę o wywłaszczaniu Polaków. Leon żywił wielkie obawy, rok później do studiujących już chłopców rozesłał listy z wiadomością, że w razie wywłaszczenia on się nie ugnie, stanie z bronią w ręku. Odpisali, że stawią się do pomocy. Jakże Helena mogła myśleć teraz o fotografii. Leon zapewne gryzł się podwójnie, bo w 1910 roku, zaledwie pięćdziesięciosześcioletni, zmarł. Helena z matki Polki fotografki została matką Polką. Mieszkała potem w kamienicy przy ul. Libelta 10 (już nieistniejącej), odwiedzana przez walczących synów*. Odeszła w Warszawie, w wieku lat osiemdziesięciu, nie wracając do fotografii, niepogodzona z wojenną śmiercią synów Jerzego i Bohdana.

Hulewiczowa to figura symboliczna. I zwiastun. Dobrze sytuowana Polka z inteligencji poznańskiej w obliczu klęski za klęską - prywatnej i wynikającej z wydarzeń na świecie - porzucała twórczą fanaberię, "fotografikę", na długie lata. Proces nie zakończył się z odzyskaniem przez kraj państwowości, o czym świadczy podana na wstępie statystyka. Powrót kobiet do fotografii zapewniły zwyczajne dziewczyny, pochowane w laboratoriach...

*Synowie Hulewiczów walczyli w powstaniu wielkopolskim i wojnie z bolszewikami 1920 r. Podczas II  wojny światowej byli czynni w ruchu oporu. 

Monika Piotrowska