Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Najpierw prawa, potem lewa

Uwaga: tekst zawiera drastyczne opisy tortur. Tylko dla czytelników o silnych nerwach.

. - grafika artykułu
Pręgierz - pomnik kata na Starym Rynku fot. M. Malinowski

"Dnia 21 marca miasto Poznań miało widowisko mąk okropnych. Stracono bowiem w tym dniu Józefa Koszockiego z Rydzyny za złupienie kilku kościołów" - zapisano w aktach miejskich w 1730 roku.

To, w jaki sposób, potraktowano skazanego, miało odstraszać innych. Ale jednocześnie, ponieważ życie samo w sobie było okrutne i trudne - szczególnie mniej zamożnych osób - a jego wartość w gruncie rzeczy znikoma, widowisko takie jak męki Koszockiego dawało nieco satysfakcji i rozrywki (czyż w naszych czasach nie cieszą się popularnością horrory, filmy składające się wyłącznie z mordobicia lub torturowania?).

"Najpierw przed ratuszem ucięto [Koszockiemu] prawą rękę, a miejsce, w którym była ucięta, nasmarowano smołą i zapalono, a potem, ugasiwszy ogień, na wpół umarłego zbrodniarza zawleczono pod szubienicę (...)". Jak można się spodziewać, w procesji za nim postępowały żądne dalszych atrakcji tłumy - czasy były dla poznaniaków niezbyt łaskawe, wojny i zarazy wyniszczały miasto, powodując ubożenie mieszkańców. Pod szubienicą, która znajdowała się około dwóch kilometrów za miastem, "podobnym sposobem ucięto lewą rękę i znowu smołą posmarowano i zapalono. Następnie po ugaszeniu ognia jego samego spalono żywcem". Okrutne, ale brzmi niestety znajomo - kłania się np. wojna w byłej Jugosławii, jeśli chcemy szukać wyłącznie blisko...

Wykonana na Koszockim kara była zgodna z wielowiekową tradycją. Obcięcie rąk bowiem stosowano za "kradzież dużą", a spalenie żywcem - za świętokradztwo, jakim było m.in. okradanie kościoła.

Karę wykonywał kat miejski. Ile sobie liczył za swoją pracę, wiemy dzięki zapisom z 1763 r.: "za smaganie grzywien 2, od tortur - 2, od miecza albo postronka - 10, od spalenia - 15". Dodatkowo kat liczył sobie za zużyte "materiały". Koszocki był zatem dość... opłacalnym skazanym.

Najwyższą instancją sądową w Poznaniu była rada miasta. Miała prawo sądzenia mieszkańców oraz tych, którzy popełnili tu przestępstwo, z wyłączeniem duchownych, podległych sądom kościelnym, i Żydów (w mieście funkcjonowało odrębne sądownictwo żydowskie). Nie podlegały jej także nienależące do miasta Ostrów Tumski, Śródka i Chwaliszewo oraz jurydyki plebańskie Święty Marcin i Święty Wojciech. Drugim organem sądowym była ława, która nie podlegała radzie. Na czele ławy stał wybierany przez radę wójt. Sprawy karne regulowały wilkierze (w miastach lokowanych na prawie niemieckim) - zbiory uchwał rady miasta.

W Poznaniu, gdzie rezydował starosta generalny Wielkopolski, mieściła się też siedziba podlegającego staroście sądu grodzkiego oraz podlegającego królowi sądu szlacheckiego.

Daina Kolbuszewska