Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Ordonka poznańskiej fotografii

Na 23 zakłady fotograficzne odnotowane w księdze adresowej z 1926 roku niemal jedna trzecia należała do kobiet - więcej niż przed I wojną. Mimo to do czasu Zofii Stelmachówny żadna z nich właściwie niczym się nie wyróżniła.

. - grafika artykułu
Strona czasopisma "Na szerokim świecie" nr 48/1934 ze zdjęciami nadesłanymi na konkurs typów urody kobiecej w Polsce i portret autorstwa Foto-Psyche bohaterki naszego tekstu Zofii Stelmachówny w powiększeniu, , ze zb. Biblioteki Raczyńskich, fot. M. Ryś, Foto-Psyche

Przez dziesięć lat liczba fotografów o różnych specjalizacjach skoczyła w mieście do 60 (wg spisu z 1936 r.), jednak udział kobiet w tej grupie spadł do jednej szóstej! Z nadal aktywnych wspomnieć warto tylko Józefę Fuchsową, która być może miała coś wspólnego z pisanym w latach niepodległości już po polsku Fuksem Marianem, warszawiakiem, założycielem pierwszej agencji fotograficznej w 1910 roku. "Zrobić coś fuksem" - czyż źródłosłów tego powiedzenia nie tkwi w jego reporterskim sprycie? Zupełnie nową postacią w rubryce Fotografje adresarza z 1936 roku była natomiast Zofia Stelmachówna z pracownią przy Jasnej 12 (ob. Roosevelta) - chyba jedyna członkini miejscowego Towarzystwa Miłośników Fotografii w jego przynajmniej 19-osobowym składzie. W latach 1933-1936 prezentowała z nim swoje prace na siedmiu wystawach "fotografiki" w Poznaniu, Lwowie i Warszawie. Pierwszy kronikarz polskiej fotografii Ignacy Płażewski wymienił ją wśród "nieprzeciętnej miary fotoamatorów". Adres przy Jasnej miała pierwszorzędny. Obok, pod numerem 9, mieszkał Kazimierz Greger, właściciel największego sklepu fotograficznego w Poznaniu. I coż, kiedy żadnego jej ręką zrobionego zdjęcia nie znamy. Stelmachówna pozostaje zagadką.

Spojrzenie i "reszta"

Stelmach w międzywojniu mieszkał w mieście tylko jeden: krawiec Michał, przy Wawrzyniaka 22. Miał żonę Marię, którą odumarł przed 1933 rokiem, gdyż ówczesny spis mieszkańców wymienia ją jako wdowę. W ich "fyrtlu" do dziś stoją najbiedniejsze budynki górnych Jeżyc. Zaiste, jeśli Zosia była córką tej pary, stanowiła przypadek zadziwiającej kariery. Choćby z powodu swego wyzwolonego "image'u".

W 1934 poszła do kolegi z TMF, Mietka Rysia, który miał zakład Foto-Psyche przy pl. Wolności 14, i kazała zrobić sobie portret... Oj, lubiła robić wrażenie! Coś w rodzaju Ordonki poznańskiej fotografii. Portret posłała do magazynu ilustrowanego "Na Szerokim Świecie", w którym Kazimierz Nowak publikował swoje afrykańskie korespondencje i który przez cały rok 1934 dawał dwie bite strony na rubrykę "Polska w typach kobiecych". Jak kraj długi i szeroki kobiety słały swe zdjęcia. Nie wszystkie redakcja wybierała do publikacji. Stelmachówna, choć nie została idolką czytelników, którzy co parę numerów taką typowali, z pewnością powaliła redaktorów - spojrzeniem i "resztą". Pośród dziesiątki podobizn innych panien na stronie - grzecznych lub prostolinijnych, wyróżnia się iście po aktorsku.

Meteoryt

Niesamowita z niej osóbka - świetnie ubrana, świadomie pociągająca, pewna tego, że działa na otoczenie. Mieczysław Ryś mieszkał przy Wodnej, atelier utrzymywał osobno, musiało mu iść nieźle. Miał dryg do portretów nietuzinkowych. Płażewski przedstawił w swej książce jeden z jego bromów: rozmalowany Portret artysty malarza J.K. Wiedziała Zofja, jak ją wtedy pisano, do kogo idzie się sfotografować.

W roli artystki nowoczesnej dziedziny sztuki Stelmachówna pojawiła się jak meteoryt, lecz nawet to krótkie zalśnienie - poza "image" - tym bardziej zadziwia. W całej Polsce działało fotografek amatorek widocznych i cenionych w życiu fotograficznym pewnie nie więcej niż dziesięć. A ich pochodzenie przesądzało o swobodzie, jakiej wymagała fotografia artystyczna: nie każda mogła sobie na nią pozwolić - finansowo i społecznie. "Ojciec mój, dyrektor banku, właściciel willi - pisała najbardziej znana fotografka międzywojnia, lwowianka Janina Mierzecka - był tak sytuowany, że nie miałam właściwie żadnej potrzeby zarobkowania". I nawet ona, już jako czternastolatka, stwierdziła, że wydatki na materiały fotograficzne znacznie przewyższały kwotę jej całkiem niezłego kieszonkowego. Zaczęła dorabiać korepetycjami dla koleżanek, co było równie ekstrawaganckie jak jej hobby.

W biedniejszych domach dorabiać - owszem, trzeba i można było, lecz na rzeczy podstawowe. W dwudziestoleciu bezrobocie tysięcy ludzi, tak jak i strajki z powodu zwolnień i niskiego wynagrodzenia stanowiły chleb powszedni. Bieda nierzadka była i u inteligencji, zwłaszcza bohemy. Sam Kazimierz Nowak wyjechał do Afryki, by pisać reportaże, nie znajdując szans na zarobek w kraju, gdy zwolniono go z posady w poznańskim banku. A w Afryce... napotkał konkurencję m.in. polskich ziemianek, amatorek fotografii i "korespondencji" z Czarnego Lądu - właściwie jedyną żeńską grupę społeczną w kraju, którą stać było na sprzęt i emancypację.

Wszystko na szalę

O to "co ludzie powiedzą", nie dbała pierwsza licząca się fotoreporterka niepodległej Polski i członkini elitarnego Foto-Klubu Polskiego, warszawianka Zofia Chomętowska. To pewien trop, mogący wskazywać, że Stelmachówna była rzeczywiście córką krawca: wyprzedziła Chomętowską udziałem w wystawach fotografii artystycznej o rok. Ustępowała jej natomiast brakiem członkostwa w Foto-Klubie. To brak koneksji czy po prostu nie było jej stać na wysyłanie prac na wystawy za granicą? Jedno i drugie wykluczające z elity. Pewnie też wyjaśniające, dlaczego po 1937 roku już nie wystawiała. Jako fotograf pod adresem Jasna 12 pojawiła się dopiero w 1936 roku, gdy wdowa Maria Stelmach znikła z adresarza. Umarła.

Zofja - jeśli naprawdę była jej córką - rzuciła wtedy wszystko na jedną szalę i przeniosła się z Wawrzyniaka, by otworzyć przy Jasnej pracownię z widokiem na całe miasto? Przy tak silnej woli zaistnienia, jaka odmalowuje się na jej sportretowanej przez Rysia twarzy, było to prawdopodobne. Ale czy mogła się z "fotografji" utrzymać? I co spotkało ją w trakcie wojny, że po wyzwoleniu już się w tutejszym środowisku nie pojawiła?

Monika Piotrowska