Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Wolne ptaki rozwijają skrzydła

"Właściwie zawsze szłam za moją intuicją" - stwierdziła we wspomnieniach wychowana w Poznaniu Lotte Jacobi. "Mój styl jest stylem ludzi, których fotografuję" - kwitowała. A Germaine Krull, urodzona na Wildzie, wyrażała się jeszcze bardziej radykalnie: "Obiektyw jest okiem doskonalszym niż oko".

. - grafika artykułu
Albert Einstein w skórzanej kurtce. Princeton, New Jersey, fot. L. Jacobi

Ledwie zaczynamy coś o nich wiedzieć. Przywracanie polskości w niepodległym kraju po 1918 roku wykluczało zainteresowanie karierą takich kobiet. Związane na początku życia z Poznaniem, należały do rodzin z elity umysłowej miasta, ale z jej części niemieckiej, o korzeniach żydowskich. W śledzeniu losów Jacobi i Krull przeszkadza też ich płeć: katolicka Polska do lat 30. mocno konserwatywnie oceniała rolę kobiety, a już zupełnie nie do zaakceptowania był ich radykalizm.

Dwa światy

W roku, w którym Lotte decyduje się wrócić do realizacji swych dążeń twórczych i wchodzi w lewicujące środowisko artystów berlińskich (1920), Germain musi salwować się ucieczką z Bawarii z powodu zaangażowania w rewolucję niemiecką. Krull jest zawsze o krok przed Jacobi: gdy ta zmaga się jeszcze z nieudanym małżeństwem i obserwuje Poznań w przededniu powstania wielkopolskiego, Krull w Monachium, po szkole fotograficznej, otwiera studio. Wkrótce wstępuje do partii komunistycznej i zostaje wygnana. Otwiera więc nowe studio w stolicy awangardy lat 20. - Berlinie. Ale nie krąży w gronie bohemy, w jakiej rozkwita wtedy Jacobi. Wiąże się z rosyjskim emisariuszem i trafia z nim do bolszewickiej Rosji, gdzie w 1922 roku przeżywa horror: dwukrotnie aresztowana i skazana na śmierć, uczestniczy w sfingowanej własnej egzekucji. Po czym wychodzi z tego cało i przedostaje się do Berlina (1923). To wtedy mogły się poznać. Krull otworzyła pracownię niedaleko słynnej Romanisches Café, do której ściągała cała artystyczna moderna metropolii. Lecz nawet gdyby się spotkały, to jaką nić porozumienia Jacobi byłaby w stanie nawiązać z kobietą o takim doświadczeniu? Jedynie Lotte mogła coś wziąć od Germain, nie odwrotnie. "Germain miała wszystko, żeby mogło jej się udać: zawód, talent, instynkt relacji międzyludzkich, ale obsesja śmierci zdominowała ją i nigdy jej nie opuszczała" - podsumował później jej drugi mąż.

Miłość we wszystkich aspektach

W następnym roku Jacobi wyjechała studiować fotografię w Monachium, a Krull zaczęła pracować jako fotograf niezależny, robiąc portrety i rozwijając skrzydła w swoim żywiole: pejzażu miejskim, w którym człowiek był zaledwie elementem. Publikowała w licznych, nowo powstających czasopismach ilustrowanych. Kontaktowa i bezpośrednia, pogłębiała znajomości ze starą i nową awangardą, m.in. ekspresjonistami, dadaistami, prof. László Moholy-Nagym z Bauhausu i parą młodych, holenderskich anarchistów. Trzej ostatni zainspirowali ją do kolejnej wolty w życiu: współtworzyła z nimi czasopismo awangardowe "International Revue i 10", a z filmowcem dokumentalistą Jorisem Ivensem - partnerski związek, który wyprzedzał swój czas.

W 1924 roku wyjechała z Holendrami do Amsterdamu. Wspominała: "Podczas spaceru byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy zobaczyłam po raz pierwszy te gigantyczne metalowe żurawie, które samodzielnie się poruszały i dokonywały załadunku i rozładunku majestatycznych skrzyń w tym samym czasie, co inne monstra". Z maszynami nie dało się pogadać, ale Germain i tak nie znała holenderskiego. W 1926 roku z listem polecającym do Sonii i Roberta Delaunayów przeniosła się do Paryża. Zaczęła fotografować ich awangardowe kolekcje i szybko zaistniała w modzie - najmocniej po kampanii reklamowej dla Paula Poireta. Regularnie odwiedzała Jorisa, który stawał się coraz bardziej jej przyjacielem. Jeszcze w 1927 roku zatrudniła Eliego Lotara, zdolnego dwudziestodwulatka. Chciał się uczyć warsztatu i pomagać. Zgadzali się i uzupełniali - ona pracowała w dzień, on w nocy. Zostali kochankami.

Zdjęcie zablokowane

 "Nie mam w fotografii specjalności" - mówiła Krull, twierdząc, że kocha ją "we wszystkich jej aspektach". Moda stabilizowała finanse, fascynacją były "monstra" i sam Paryż. Na wieży Eiffla nie zatrzymała się na ostatnim podeście przy windach. Bramka na robocze schody do kołowrotów, na których windy się unosiły i opadały - to było to! Potęga żelastwa inspirowała od końca XIX wieku, przeradzając się w symbol industrialnej nowoczesności. Gdy w 1927/28  roku wydała album Metal, wzbudziła zachwyt i sprzeciw, a więc wszystko, co daje rozgłos. Krytykowano sam temat, autorkę zatrudnił rodzący się magazyn "Vu" i inne pisma. W maju 1928, obok Mana Raya, Berenice Abbot, André Kertésza, wzięła udział w manifestacji "nowej fotografii" Salon de l'Escalier. Jej pozycja do wojny została ustalona.

Za to Jacobi swoją karierę właśnie zaczynała: rozwiedziona, wykształcona i przejmująca berlińską pracownię chorego ojca. Matka Mia zajmowała się tylko (i aż!) marketingiem, ktoś musiał fotografować. Jej pasja do portretu i kontaktów z ludźmi znalazła świetną bazę w największej metropolii Europy, ognisku awangardowych umysłów. Sypały się zlecenia z prasy i prywatne. "Miałam być fotografem" - oceniła, gdy Albert Einstein nie chciał być już fotografowany przez nikogo innego. W teatrze Piscatora i w studyjnym portrecie stworzyła kronikę osobowości tamtego czasu, od rodzeństwa Mann, Marca Chagalla, Käthe Kollwitz aż po szefa komunistów Ernsta Thälmanna. Jego zdjęcie ukazało się na plakacie wyborczym w 1932, co nie ułatwiło sytuacji Jacobi rok później, gdy Hitler doszedł do władzy. Choć ateistka, wypisana z gminy żydowskiej w 1931 roku, była zwolenniczką lewicy. Zamiast wynagrodzenia od Thälmanna zażyczyła sobie półrocznej podróży do ZSRR i zaraz ją zrealizowała, pracując dla agencji Sojuzfoto. "Polityka i fotografia nie mają u mnie ze sobą nic wspólnego" - uważała, ale od 1933 roku jej studio pustoszało. "Ze strachu" - pisała była klientka. Zamiast jej fotografii w prasie drukowano stempel z treścią: "zdjęcie zablokowane", więc po śmierci ojca spakowała siebie i syna i we wrześniu 1935 roku byli już na Manhattanie...

Monika Piotrowska