"Na arenie PWK dzieją się czasem osobliwe rzeczy. Wogóle to wszystko co dotąd tam było, było osobliwe, poczynając od <<Wesela na Kurpiach>> a kończąc na <<Janie III>>. Pech chciał, że na ub. niedzielę, afisze koloru taniego płótna siennikowego zapowiadały na arenie WPK wielki festyn humorystyczny, połączony z tradycyjnemi dożynkami staropolskiemi, w czasie których miały przygrywać aż cztery orkiestry"* - czytamy na łamach "Nowego Kuriera" (nr 209/1929) w anonimowym artykule pt. Nabrał "Halkę" - Pewukę - wojsko i publiczność. Jest to - trzeba przyznać - początek intrygujący, zapowiadający, że już za chwilę niczym kawa na ławę wyłożone zostaną wszelkie zarzuty wobec niektórych organizatorów rozrywek PWK-owych, którzy rozgłaszali wszem i wobec informacje o wydarzeniach w zamyśle spektakularnych, jednak czasem w realizacji prezentujących zgoła inny poziom. Czytajmy jednak dalej!
"Wtajemniczeni w tę imprezę wiedzieli, że urządza ją Towarzystwo śpiewu <<Halka>> z Jeżyc a organizatorem jest p. kapelmistrz Sternalski, uwieczniony drukiem na afiszu. Zgodnie z zapowiedzią już o 3-ciej zgromadziła się dość liczna publiczność, wśród której dominowały dwie wycieczki szkolne żeńskie jedna z Gdańska a druga ze Lwowa" - brzmi dokładny opis, którego nie powstydziłby się nawet świadek zdarzenia o podłożu kryminalnym. Jak dowiedzieć się można z dalszej części tekstu, oczekująca występu widownia prezentowała "cierpliwość polskich owieczek". Że tej cierpliwości potrzeba było wiele mówi choćby fakt, że czas oczekiwania wynosił niepoprawnie dużo, po półtora godziny, w trakcie której bileter aż czternastokrotnie informował, że "coś" się odbędzie. Koniec końców i świętego by przecież taki stan rzeczy rozsierdził. Nerwowość publiczności dała o sobie wreszcie znać. By nieco ją na powrót uspokoić, "kazał <<ktoś>> zagrać kilku mandolinistom marsze tryumfalne (mandoliny na arenie!!)", z kątów natomiast powychodziły jakieś "źle ucharakteryzowane" postacie. Trudno oczekiwać, by taka mieszanka przypadkowości i amatorszczyzny przekonała widzów, by wznieśli się na wyżyny i powrócili do swojej cierpliwej, pełnej wyrozumiałości postawy. "Publiczność zziębnięta i zła, straciwszy półtory godziny czasu, który mogła z pożytkiem przeznaczyć na zwiedzanie wystawy rozeszła się z areny, nie szczędząc srogich wymyślań i uwag w stronę dyrekcji PWK, organizatorów <<humorystycznego festynu>>, porządków w Poznaniu, skandalu naciągania, <<bujania gości>> itd. itp. etc.". Nie ma co się dziwić - człowiek wystrychnięty na dudka, mówiąc kolokwialnie, który tym dudkiem nawet przez chwilę nie chciał być, ma pretensje uzasadnione do tych, którzy go w tej bardzo niewdzięcznej roli obsadzają.
Nie był to jednak koniec. Jak dalej referuje tajemniczy donosiciel: "Epilog tej całej zagadkowej sprawy pod firmą humorystycznego festynu rozegrał się częściowo w kancelarji, częściowo w garderobach <<małoletnich artystów>>, którzy w przewidywaniu niewdzięcznych laurów pospraszali już swoich wujciów, ciocie, kuzynów i resztki familii, a tymczasem spotkał ich niespodziewany zawód ze strony niejakiego pana Edmunda Horowskiego". Dżentelmen ten miał najpierw zachęcić do współpracy "Halkę", a później uzyskać od dyrekcji PWK pozwolenie na dzierżawę areny. Mianując się "dyrektorem", nie nabył jednocześnie dyrektorskiego drygu, jakiego spodziewalibyśmy w przypadku tak poważnej funkcji, co ostatecznie przesądziło o fiasku wspomnianego występu.
Przesłanie tej historii jest o tyle smutne, że jak nierzadko bywa w tego rodzaju sytuacjach, na froncie walki o spokój i harmonię między publicznością a organizatorem stanęła nieszczęśnica, zajmująca tylko w teorii mniej odpowiedzialne stanowisko, w praktyce jednak kluczowe. "Groźną sytuację" uratowała kasjerka, która reagując na stanowczą postawę zgromadzonych gości, oddała im pieniądze za bilet wstępu.
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023