Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Bluesem naprawić świat

Festiwal Woodstock był przepustką do światowej sławy dla wielu gwiazd. Z wyjątkowej szansy skorzystał Joe Cocker, wykorzystał ją Carlos Santana. Od koncertu na tej legendarnej scenie rozpoczęła się również międzynarodowa kariera brytyjskich blues rockowców z Ten Years After. Jak zespół radzi sobie trzy lata po niespodziewanej śmierci jego założyciela Alvina Lee? Odpowiedź znajdziemy w kinie Apollo, w którym grupa wykona nie tylko swój przełomowy "I'd love to change the world".

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Historia wspólnego projektu Alvina Lee, Chicka Churchilla, Leo Lyonsa i Rica Lee rozpoczyna się w drugiej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy po kilku miesiącach występowania w lokalnych klubach w rodzimym Nottingham, artyści otrzymują propozycję zagrania na prestiżowym Windsor Jazz Festival. Jego publiczność jest nimi zachwycona, bo nagle okazało się, że w blues i jazz rocku biegli mogą być nie tylko Amerykanie. Pamiętny występ zaowocował pamiętnym, bo pierwszym w karierze kontaktem z Deram, odnogą słynnej (a może niesławnej?) Decca Records. Tej samej wytwórni, która kilka lat wcześniej odrzuciła pierwsze taśmy młodych chłopców z The Beatles, co okazało się największą pomyłką w historii przemysłu fonograficznego.

Tym razem wpadka nie została powtórzona, a zespół będzie powiększać katalog Deram na wiele długich lat. Najpierw debiutując tytułowym krążkiem, później albumem z podtytułem "Undead" z pierwszym wielkim przebojem "I'm going home". Premiera tej płyty odbyła się już po pierwszych większych trasach koncertowych załogi Alvina, odbytych zarówno w "pobliskiej" Skandynawii, jak i konstytuującej scenę, odległych Stanach Zjednoczonych. Rok po wydaniu krążka, już z przygotowanym materiałem do kolejnego albumu "Ssssh.", zespół zagrał na Newport Jazz Festival, który jako pierwszy w tamtych czasach nie obawiał się romansu jazzu i rocka.

Najlepsze miało jednak dopiero nadejść, dokonując się na Festiwalu Woodstock, gdzie Ten Years After świętuje wielki tryumf, grając bluesa, rocka, boogie i swing z ogromną siłą rażenia. Alvin Lee zyskuje miano gitarowego "Króla szybkości", zaś sam zespół wkrótce określa się "jeżdżącą szafą grającą" z racji niekończących się tras koncertowych, które miały skończyć się dopiero wiele lat później. Mimo rosnącej popularności kapela wciąż zachowywała artystyczny głód, wydając kolejne płyty z niezdrową wręcz częstotliwością.

Po "Stonedhenge", "Cricklewood green" i "Watt", przyszedł czas na "A space in time" - pierwszy tak rock'n'rollowy album zespołu, który za sprawą zawartego na nim przeboju o naiwnej "chęci zmieniania świata" stał się symbolem muzycznej, hipisowskiej walki przeciwko wojnie w Wietnamie i szerzącemu się kapitalizmowi. Jego znaczenie tylko spotęgował występ grupy na Madison Square Garden, otwierający jej dwunaste tournée. Po nim przyszedł rok 1973, a wraz z nim pierwsze niesnaski, wkrótce doprowadzające do rozłamu w szeregach Ten Years After.

Powolny rozpad grupy wydał plony w postaci projektów pobocznych, inicjowanych również przez ojca-założyciela, który zaczął bratać się z gwiazdami pokroju George'a Harrisona czy Steve'a Winwooda. Muzycy zeszli się ze sobą dopiero dziesięć lat po wydaniu wieńczącej ich dotychczasową historię płyty o jakże przewrotnym tytule "Positive vibrations". Bezpardonowo ruszyli w trzydziestą trasę, nagrali dziewiątą, nawet udaną płytę "About time", jednak do dawnej sławy trudno było im wrócić.

Ważne, że w nowy wiek wkroczyli bez odcinania kuponów, co zdają się udowadniać kolejne albumy "Now" i "Evolution", wydane odpowiednio w 2004 i 2008 roku. Nawet dziś, bez swojego kapitana i z nowym basistą Colinem Hodgkinsonem i gitarzystą Marcusem Bonfantim w składzie, grają tak, jakby świat zatrzymał się w "ich" cudownych latach siedemdziesiątych...

Sebastian Gabryel

  • Ten Years After
  • kino Apollo (ul. Ratajczaka 18)
  • 27.10, g. 20
  • bilety: 135 zł