Nierzadko bywa, że jeśli muzycy zbyt różnią się w muzycznych preferencjach, to efektem tego jest ich niekonsekwentne, niespójne brzmienie jako zespołu. Ileż to razy artyści podkreślają w wywiadach, że połączyła ich fascynacja tymi samymi zespołami? Członkowie Ted Nemeth nie mają wspólnego mianownika. Bo o jakim można mówić, skoro jeden zasłuchuje się w wysłużonej Nirvanie, drugi ceni nowoczesnego Bonobo, zaś pozostała dwójka wciąż nie może oderwać się od Janerki lub - dla kolejnej odmiany - Sigur Rós?
Gitarzysta Michał Gibki, basista Wojtall Wierzba, perkusista Mateusz Dziworski i przewodzący zespołem wokalista Patryk Pietrzak nie mają żadnych wątpliwości, że co ich połączyło to prawdziwy groch z kapustą. I to na dodatek daleki od powszechnie rozumianej "bezbłędności". - Nie jesteśmy wirtuozami, robimy błędy, które oczywiście można poprawiać, przez co wydłuża się czas pracy, ale cały myk polega na zastanowieniu się czy warto to robić... - mówili w jednym z wywiadów. Dlatego Ted Nemeth to przede wszystkim "niedoskonała" synteza, kompromis i wypadkowa, jednak paradoksalnie trzymająca się kupy od początku do końca. Pokazał to właśnie "Ostatni krzyk mody" - album wydany w momencie, w którym zespół mógł już pochwalić się rozgrzewaniem publiczności przed takimi gwiazdami jak Pidżama Porno czy Ørganek.
Z pozoru podczas słuchania krążka mamy do czynienia z tym samym brzmieniem, które już przed laty serwowała grupa Cool Kids of Death. Jej wzorem trzynaście piosenek skrywa w sobie zarówno wiele garażowej muzyki gitarowej, jak i mile kontrastującej z nią, często lekko psychodelicznej elektroniki. Słychać też echa brytyjskiego indie i odniesienia do nowej fali.
"Ostatni krzyk mody" biegnie dwutorowo, raz skręcając w stronę "radiową", raz w kierunku muzyki dość eksperymentalnej. Dychotomiczność płyty objawia się choćby w singlowych utworach "Retrocukiernia" i "Umówiony znak", które słowem i melodią początkowo przypominają tak znienawidzoną przez wielu twórczość Happysad, lecz w ostatecznym rozrachunku na ogół zawsze kończą się brudem i krzykiem, po którym takie porównanie staje się bezzasadne. Zwłaszcza mając na uwadze dość unikalny wokal Pietrzaka, który w otoczeniu pozaziemskich, syntezatorowych dźwięków prezentuje się jak Scott Hill w kosmosie.
Sebastian Gabryel
- Ted Nemeth
- Meskalina (Stary Rynek 6)
- 2.03, g. 19
- bilety: 20 zł