Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

O Stingu, co urodził się w Afryce

Jazz, fusion i muzyka świata - to trzy przystanki na muzycznej drodze Richarda Bony, który za kilka dni zagra kameralny koncert w klubie Blue Note. Kameruński multiinstrumentalista i wokalista przyjedzie do Poznania ze swoją najnowszą płytą "Heritage".

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Richard Bona to artysta dobrze znany wielu polskim miłośnikom jazzu w środkowoafrykańskim wydaniu. Jako jeden z jego najwybitniejszych przedstawicieli jawi nam się nie od dziś. Przekonuje o tym choćby sukces jego poprzedniego albumu "Bonafied". Zawarte na nim piosenki, wypełnione żywiołową, ale często i bardzo refleksyjną muzyką "folk, world & country" zyskały naszą przychylność na tyle, by płyta szybko pokryła się złotem.

Co wydaje się najbardziej przyciągać do twórczości Kameruńczyka, to nie tylko unikalne, tak obce Staremu Kontynentowi brzmienie utworów, ale również wrodzona wszechstronność i eklektyczne podejście ich autora. O Bonie można pisać naprawdę w wielu kontekstach. Powiedzieć o nim jak o oryginalnym wokaliście i kompozytorze, wreszcie genialnym basiście, to wciąż za mało. Artysta zdaje się podchodzić do swojego fachu całkowicie kompleksowo. Doskonale czuje się zarówno jako perkusista grający w blasku scenicznych świateł, jak i producent schowany w mroku studyjnej reżyserki.

Urodził się w drugiej połowie lat sześćdziesiątych w małej kameruńskiej wsi. Przez pierwsze tygodnie życia jego nieprzerwany płacz mocno dawał się we znaki rodzicom. Z czasem odkryli, że jedyną rzeczą, jaka koi jego nerwy jest muzyka. Zadebiutował w wieku zaledwie pięciu lat. W zespole muzyki tradycyjnej ukochanego dziadka grał na popularnym w jego stronach balafonie. Później nadszedł czas przeprowadzek, które pozwoliły mu rozwijać się w zawrotnym tempie.

Najpierw do pobliskiej Douali, gdzie zadebiutował jako gitarzysta, szybko zdając sobie sprawę, że i nauka gry na innych instrumentach przychodzi mu z dziecinną łatwością. Później do odległego Paryża i jeszcze dalszego Nowego Jorku, w których zamieszkał już jako zakochany w jazzie muzyk, przed którym właśnie zaczęły otwierać się największe sceny. Na początku lat dziewięćdziesiątych Richard Bona cieszył się już wielkim poważaniem. Na tyle dużym, by zaczęto o nim mówić "afrykański Sting"...

Pod koniec dekady wprawił w poruszenie debiutanckim albumem o znaczącym tytule "Scenes from my life". Ten zachwyt nad jego emocjonalnością w tworzeniu, a jednocześnie profesjonalizmem w wykonawstwie, trwa do dziś. Trudno wyliczyć wszystkich wielkich artystów, z którymi połączył siły na scenie. Przez wiele lat grał w Pat Metheny Group, często można było go też zobaczyć w towarzystwie Herbiego Hancocka, Bobby'ego McFerrina, Chicka Corei czy Joni Mitchell.

Wysiłku przysparza też jednoznaczne wskazanie najlepszej z jego dotychczasowych płyt. Czy jest nią latynoski album "Tiki"? Wypełniony teksaskim bluesem "The Ten Shades Of Blues"? A może to właśnie najnowszy "Heritage"? Odpowiedź na to pytanie będzie można poznać już w najbliższy wtorek. Posłuchać na żywo wciągającego albumu napisanego w wielkim szacunku do wspólnego dziedzictwa, bogatego folkloru i tradycyjnej muzyki Zachodniej Afryki i Kuby. Nagranego wspólnie z Mandekan Cubano - nowym zespołem Bony, w którego składzie znalazła się śmietanka kubańskich muzyków, takich jak pianista Osmany Paredes czy trębacz Dennis Hernandez, którzy podobnie jak on zacumowali przed laty w Nowym Jorku.

Sebastian Gabryel

  • Richard Bona Trio
  • Blue Note
  • 15.11, g. 20
  • bilety: 110 zł (miejsca siedzące), 90 zł (miejsca stojące)