Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

"Nic się tu nie dzieje". Kamper, neony i najgorsza śpiewaczka świata

Festiwal "Nic się tu nie dzieje" dobiegł końca. Przez kilka sierpniowych dni trzy poznańskie kina studyjne wypełnione były widzami do ostatniego miejsca. Sporo filmów zobaczyli na długo zanim oficjalnie trafią do polskich kin. Nie tylko premiery jednak są atutem nowego poznańskiego festiwalu.

. - grafika artykułu
"Kamper"

Neon podniesiony do rangi sztuki

Film dokumentalny Erica Bednarskiego "Neon" opowiada o złotej erze neonów i szczycie ich popularności. Lata 60. i 70. mienią się nocą od ciepłych barw neonowych szyldów. "Neonizacja" kraju, a w szczególności stolicy, ma sprawić, że szare miasta nabiorą blasku. Warszawskie neony, wraz z nadejściem zmiany systemu politycznego na początku lat 90., zaczęły nagle znikać z ulic. Stylowe napisy zastąpiły tańsze w produkcji wielkoformatowe bilboardy. Aby chronić dziedzictwo polskiego designu utworzono Muzeum Neonów w Warszawie.

Głównym tematem filmu jest tęsknota za czasami świetności neonów i próba rozpoczęcia dyskusji o estetyce przestrzeni miejskiej, zdewastowanej dziś przez plakaty, kasetony i inne formy reklamy. Bednarski skupia się na wspomnieniach osób związanych z projektowaniem oraz dystrybucją neonów, aby przybliżyć ich historię i genezę popularności. Poprzez wypowiedzi współczesnych krytyków sztuki i artystów zwraca uwagę, że neony awansowały dziś do kategorii sztuki, zostawiając w tyle reklamowe tymczasowe płachty zasłaniające całe fasady budynków.

Aleksandra Skowrońska

  • "Neon"
  • reż. Eric Bednarski

Zabawa w chowanego

Pomysł na film zaczął się od dwóch słów: "Ogarnij się!". - Dokładnie trzy lata temu wiele osób mówiło mi, co mam zrobić ze swoim życiem, żeby było wszystko ok. To ciekawe, że inni wiedzą to lepiej. Pomyślałem wtedy, że to jest dobry punkt wyjścia do tej historii - przyznał podczas spotkania z widzami reżyser filmu "Kamper" Łukasz Grzegorzek.

Bohaterem jego debiutu jest trzydziestolatek, tester gier. "Chłopaczek w szortach" osiągnął sukces: zajmuje w firmie wysokie stanowisko, ma mieszkanie, ambitną i piękną żonę, która marzy o własnym food tracku. Kamper (Piotr Żurawski) i Mania (Marta Nieradkiewicz) byli kiedyś w sobie szaleńczo zakochani. Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia.

- Bohaterowie kompletnie nie mogą się dogadać, więc chociaż w ostatniej scenie chcieliśmy uzyskać efekt porozumienia. Dla mnie scena pożegnania była najtrudniejsza - opowiadał o pracy nad filmem Grzegorzek. Zdaniem reżysera bohater w końcu osiąga spokój. Być może nadal nie wie, czego chce, ale z pewnością wie, czego nie chce. - Poszukiwaliśmy Kampera kilka miesięcy. Czuliśmy, że jest to historia kameralna, intymna, która wisi na dwójce bohaterów, więc musi być pomiędzy nimi chemia. Po drugie, mój pomysł na Kampera był taki, że musi być to trochę bad boy, ale z drugiej strony, żeby też miał duszę wrażliwca - opowiadał Grzegorzek.

Monika Nawrocka-Leśnik

  • "Kamper" + spotkanie z twórcami
  • reż. Łukasz Grzegorzek

Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle

Panu Marsowi komplikuje się życie. Musi zająć się dwójką dorastających dzieci - córką, która wpada w obsesyjne przygotowywanie się do egzaminów próbnych i synem, który z dnia na dzień postanawia zostać wegetarianinem i obrońcą zwierząt. Na domiar złego szalony kolega z pracy rzuca w niego tasakiem, obcinając mu fragment ucha (- Wyglądasz trochę jak Van Gogh - słyszy od współpracowników), po czym ucieka ze szpitala psychiatrycznego i prosi żeby go przenocować "tylko na jedną noc". Siostra podstępnie podrzuca mu psa, syn uprowadza żaby z lekcji biologii, córka zrywa ze swoim chłopakiem, a on widzi swoich zmarłych rodziców... I jest trochę tak jak w serii książek Daniela Koziarskiego "Kłopoty to moja specjalność, czyli kroniki socjopaty", w której motto głównego bohatera brzmiało: "Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle".

Francuska komedia "U Pana Marsa bez zmian" to irracjonalna, skrajnie zakręcona historia opowiadana zabawnie i lekko w taki sposób, że w pewnym momencie widz przestaje się już czemukolwiek dziwić. W całym tym rozbawieniu przemycane są jednak wątki aktualne i charakterystyczne dla Francji, na przykład dotyczące wszechobecnej poprawności politycznej i tego, czy takie podejście rzeczywiście działa. Główny bohater, początkowo wykorzystywany przez wszystkich pod byle pozorem, przechodzi też swoistą przemianę, kto wie, czy nie najważniejszą w swoim życiu.

Ciepły, rodzinny film z domieszką surrealizmu i czarnego humoru u nas premierę będzie miał dopiero w grudniu, ale być może najbardziej przyda się właśnie na tę porę roku.

Anna Solak

  • "U Pana Marsa bez zmian", reż. Dominik Moll, Belgia/Francja 2016
  • polska premiera: 30.12.2016

Prawdziwie fałszująca Florence 

Nikt tak pięknie jak ona nie potrafił maltretować najsłynniejszych operowych kompozytorów świata i tak... inaczej [czytaj: okropnie] interpretować słynnych operowych i operetkowych arcydzieł.

Nikt jak ona jednocześnie tak bardzo nie kochał muzyki - niestety, bez wzajemności. Florence Jenkins - najgorsza śpiewaczka operowa świata. Jej biografia wydaje się tak bardzo nieprawdopodobna, że aż można mieć wątpliwości, czy istniała naprawdę. Otóż istniała. A Stephen Frears swoim najnowszym filmem (z Meryl Streep w roli głównej) postanowił o niej światu przypomnieć.

Gdy po czterdziestce odziedziczyła po ojcu pokaźny spadek, mogła bez reszty oddać się swojej największej pasji: śpiewaniu. Nie mając za grosz talentu: i głos i słuch regularnie prowadzały ją na manowce. Otoczona przy tym gronem pochlebców i łasym na jej pieniądze, a obdarzonym złym gustem, towarzystwem, żyła w wykreowanym świecie przez lata. Mocno wierząc w to, że potrafi śpiewać.

Kiedy jednak pewnego dnia wypełniona po brzegi Carnegie Hall od pierwszych dźwięków jej występu pokłada się ze śmiechu, a nieprzypilnowany [czytaj: odmawiający łapówki] recenzent poczytnego dziennika wreszcie rozprawia się z jej muzycznymi umiejętnościami, mydlana bańka pęka. I bujająca w obłokach Florence w kilka sekund z impetem spada na ziemię. Zderzenie z zakłamywaną rzeczywistością, okazuje się dla niej śmiertelne...

Nie wiem jak robi to Meryl Streep, ale jej Florence nie można łatwo "wybuczeć". Owszem, śmiejesz się do łez, gdy tylko pojawi się na scenie w tych swoich kiczowatych kostiumach: piórach i połyskujących diademach.  A już w ogóle tracisz nad sobą panowanie, gdy otworzy usta. Jednocześnie jednak urzeka cię jej dobroduszność, otwarte serce i dziecięca naiwność, z która odbiera świat: ludzi i muzykę.

Film Stephena Frearsa to najpewniej jeden z czarnych koni tegorocznej rozgrywki Oscarowej. I nie tylko Meryl Streep w roli Florence Jenkins może sięgnąć po statuetkę.  

Sylwia Klimek

  • "Boska Florence", reż. Steven Fears
  • polska premiera: 19.08