Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

POZNAN BAROQUE. Wiele hałasu o nic

Chcąc zapewnić publiczności jak najlepsze wrażenia, organizatorzy życia kulturalnego wpadają czasem w pułapkę przebodźcowania. Jej ofiarą padł jeden z występów w ramach Festiwalu Poznań Baroque - koncert, który chciał być spektaklem.

. - grafika artykułu
fot. Maciej Włodarczyk/fot. materiały prasowe

Zacznę od tego, że piątkowy występ zespołu La Morra był wypełniony dobrą i bardzo dobrze wykonaną muzyką. Program został ułożony z kompozycji angielskich, których autorzy tworzyli głównie w XVI i XVII stuleciu. Pojawiły się w nim zarówno postaci doskonale znane, takie jak Henry Purcell czy John Dowland, jak i autorzy nieco rzadziej prezentowani niewyspecjalizowanej w muzyce dawnej publiczności. Usłyszeliśmy zarówno kompozycje instrumentalne, jak i wokalno-instrumentalne. W tych pierwszych członkowie zespołu, grający na skrzypcach, fletach prostych, violi da gamba, lutniach, klawesynie i teorbie, występowali w różnych konfiguracjach; w drugich dołączali do nich soliści: Anna Miklashevich i Ivo Haun de Oliveira. Zespół grał na wysokim, wyrównanym poziomie, jednak szczególnie podobały mi się skrzypaczki - emocjonalnie i estetycznie różne od siebie, ale obie energetyczne i czujnie korespondujące.

Najbardziej wyróżniającym się artystą tego wieczoru okazał się dla mnie śpiewak Ivo Haun de Oliveira. Naturalnie głos ludzki, w przeciwieństwie do barwy instrumentu, prawie zawsze jest niepowtarzalny lub co najmniej charakterystyczny. Instrumentaliście dużo trudniej jest bowiem wypracować takie brzmienie, po którym będzie personalnie rozpoznawany. Obok samej barwy głosu duże wrażenie zrobiła na mnie świadomie wykorzystywana i dozowana przez śpiewaka prostota emisji; prostota, która stanowiła punkt wyjścia dla ozdabiania śpiewu najróżniejszymi, subtelnymi sposobami. Dzięki temu Oliveira postawił słuchaczy w tej przyjemnej sytuacji, kiedy czysta technika przeradza się w niekwestionowany walor artystyczny bezpośrednio na ich oczach (i uszach).

Pewien niedosyt pozostawiła we mnie gra flecistki Coriny Marti - pomysłodawczyni koncertu i autorki jego koncepcji scenicznej, o czym za chwilę. Co dobre - instrumentalistka sprawiała wrażenie, jakby fizycznie przeżywała emocje, które chciała zawrzeć w graniu, przy czym - co niedobre - kilkakrotnie rzutowało to w negatywny sposób na jej emisję i intonację. Kłopoty intonacyjne w wykonawstwie muzyki na instrumentach dawnych czy też na takie stylizowanych są kwestią, do której wyrozumiała publiczność jest przyzwyczajona. W występie zespołu La Morra intonacja okazała się jednak dosyć mocną stroną - artyści nie potrzebowali tak popularnej w przypadku innych zespołów konieczności strojenia się co pół utworu, a jeśli nawet instrumenty im się rozstrajały, to w większości przypadków udawało im się to doskonale zamaskować. Tym bardziej więc flet, który wiódł prym w kilku końcowych kompozycjach, wybijając się intonacyjnie, psuł zbudowany efekt.

Ale ja sobie przyjemnie słucham muzyki, a przecież do Teatru Polskiego wybierałam się jednak na spektakl. Mała opera, maska - dość, że w programie festiwalu zawarta była obietnica "teatru dosłownie i w przenośni", przedstawienie "Snu nocy letniej - angielskiej baśni" według koncepcji wspomnianej już Coriny Mari. Owszem, wybrany przez artystów program, składający się z muzyki teatralnej XVII-wiecznego Londynu, ułożony był przyjemnie i spójnie. Wykonawcy zadbali także o to, by zachować ciągłość występu, unikając braw - to grając utwory niemal "na zakładkę", to próbując ograć połączenia poszczególnych kompozycji jakimś drobnym ruchem na scenie. Na tym właściwie wyczerpała się w moich oczach spektaklowość tego przedsięwzięcia. Akcja sceniczna, ograniczająca się właściwie do kilkakrotnego przechadzania się solistów po jej deskach, była bardzo nikła, przez co tym bardziej postawiła mnie jako widza w niekomfortowej, stresującej niemal sytuacji - zastanawiania się, czy dany gest był zaplanowany, czy spontaniczny? Czy spacer śpiewaka po scenie w trakcie utworu, w którym nie występuje, i zaglądanie przy tym instrumentalistom w nuty z próbą wymalowania równocześnie na swojej twarzy czegoś w rodzaju uprzejmego zainteresowania miało rzeczywiście wzbudzić we mnie jakieś skojarzenia z Szekspirem? Czy wymieniane niekiedy przez muzyków uśmiechy czy quasi-ukłony to ich naturalne zachowanie, czy też element spektaklu; czy gesty śpiewaków są tym, na co wyglądają (czyli na przykład etiudą z uczucia zagubienia albo próby znalezienia sobie miejsca), czy może symbolizują coś głębokiego? I wreszcie - czy może po prostu ktoś (wykonawcy? organizatorzy?) doszedł do wniosku, że sam koncert jako zagranie zbioru kompozycji będzie zbyt nudny dla przeciętnego słuchacza?

Biorę oczywiście pod uwagę taką ewentualność, że to moja ignorancja nie pozwoliła mi dostrzec powiązania tytułu "Sen nocy letniej" z tym, co działo się na scenie. Dla mnie bowiem równie dobrze mogłoby się to nazywać "Jak wam się podoba", a najlepiej - "Wiele hałasu o nic". I zupełnie nie przeszkadzałoby mi, gdyby to był po prostu koncert. Ale z jakiegoś powodu w programie wyraźnie określono występ jako "małą operę, czy, mówiąc z angielska, >>maskę<<". W praktyce wyglądało to tak, jakby twórcy chcieli albo odwrócić moją uwagę od muzyki, albo wręcz powiedzieć: wiemy, że sama muzyka nie jest wystarczająco ciekawa, jesteśmy z tobą, dołożymy ci parę bodźców, żeby łatwiej ci było ten program przyswoić. A jeśli z założenia miało to otworzyć moją wyobraźnię na baśniowość dawnych czasów - po prostu się nie udało. Pozostaje mi cieszyć się występem zespołu La Morra jak dobrym koncertem i wierzyć, że może inni słuchacze wyśnili w trakcie tego wieczoru swój "Sen nocy letniej".

Magdalena Mateja

  • Festiwal Poznań Baroque: Koncert XV: "Sen nocy letniej - angielska baśń. Muzyka teatralna VII-wiecznego Londynu"
  • wykonawcy: zespół La Morra
  • Teatr Polski
  • 11.11