Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Ballady wiosenną porą

Piątkowy występ Amy Macdonald na MTP pokazał, że nawet z przeciętnych piosenek można wyczarować koncertowe cuda. Mimo, że "Under stars" nie jest najlepszym albumem w dyskografii charakternej Szkotki, to jednak tego wieczoru zabrzmiał on niemal z taką samą siłą, co jej największe przeboje.

. - grafika artykułu
Amy Macdonald / fot. Jacek Mójta Fotografie

Nie ukrywam, że jeszcze do piątkowego wieczoru do kompozycji zawartych na "Under stars" podchodziłem raczej sceptycznie. W wersji studyjnej, w zaciszu czterech ścian, brzmiały one jak "cienie" piosenek z poprzednich trzech krążków. Trudno było w nich dostrzec ten szelmowski błysk w oku ich autorki, który dotąd był znakiem rozpoznawczym jej melodyjnych, na ogół indie popowych ballad. Występ wokalistki rozpoczął się od małej rozgrzewki w postaci prezentacji koncertowej wersji tytułowego utworu z nowej płyty. Na scenie w hali poznańskich Targów ta poruszająca piosenka o życiowych perypetiach przyjaciółki bardzo zyskała na wiarygodności, zwłaszcza w tych momentach, w których Amy nie oszczędzała swojego głosu, śpiewając na tle wycofanej gitary elektrycznej Sama Lewisa.

Po tak obiecującym wprowadzeniu, zespół Macdonald rozpoczął prawdziwy festiwal najlepszych piosenek w jej dorobku. Na pierwszy ogień poszły hitowe numery z płyty "A curious thing". Cudownie chaotyczny "radiowiec" "Don't tell me, that it's over" mimowolnie przepłynął w jeszcze energiczniejszy utwór "Spark". Amy śpiewa w nim znaczące słowa: "I am the match, I am the spark". Obserwując ją spod sceny, naprawdę można było w to uwierzyć. Iskry poleciały również spod pałeczek perkusisty Matta Rachera, który podobnie jak basista Jimmy Sims czy klawiszowiec Shannon Harris, przez większość czasu wcale nie występował w roli statycznego muzyka sesyjnego.

Nie zapominajmy jednak, że twórczość Szkotki - jak wygadana i dowcipna nie byłaby w trakcie przerw między piosenkami - opiera się przede wszystkim na nastrojowości. Podczas koncertu dobrym jej przykładem była ballada "Youth of today", czyli manifest młodości z debiutanckiego albumu "This is the life", po której przyszedł czas na przypomnienie jego introdukcji - alt-rockowego utworu "Mr. Rock & roll", dzięki któremu artystce zaczął przysłuchiwać się świat. Nie mogło też obyć się bez najnowszego singla "Dream on", jak leciutkiego w odbiorze, tak - zwłaszcza na żywo - wprost przygniatającego słuchacza wokalną ekspresją Macdonald. Dobrze korespondował z zagranym chwilę później, niemniej lekkostrawnym "Slow it down", promującym jej poprzedni album pt. "Life in a beautiful light".

Spokojny, pastelowy folk w "Pride", akustyczna wersja nieco orkiestrowego "4th of july", cover classic rockowego "Listen to the music" Kalifornijczyków z The Doobie Brothers - środkowa część występu również nie przyniosła rozczarowania. Niestety nie można tego powiedzieć o wykonaniach "Poison prince", "Automatic", "Love love" i "The rise and fall", do których zespół zdawał się podchodzić trochę zachowawczo, co jednak wcale nie udzieliło się rozemocjonowanej publiczności. Zły czar prysnął podczas finałowego wykonania niezawodnych w takich momentach przebojów "This is the life" i "Life in a beautiful light". Przyćmiły je jedynie tradycyjne bisy - jak zwykle urzekający, fortepianowy "Prepare to fall" oraz rozpędzony do granic możliwości utwór "Let's start a band", w którym z królowej ballad Amy Macdonald przeistacza się w księżniczkę rock and rolla, jeszcze raz dobitnie udowadniając, że nie studio nagraniowe, ale scena jest jej największym żywiołem. Piękna dziewczyna z gitarą może i zaliczyła potknięcie nowym albumem, jednak dopóki gra takie koncerty, z łatwością można jej to wybaczyć.

Sebastian Gabryel

  • Amy Macdonald
  • MTP, Hala nr 2 (ul. Głogowska 14)
  • 24.03