Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Intelekt i dusza

O swoim macierzystym zespole John Medeski mówił, że gra muzykę bezdomną, to znaczy poza wszelkimi stylami. W sobotę artysta pokazał w Poznaniu, że to samo można powiedzieć o jego imponującej solowej twórczości.

. - grafika artykułu
fot. R. Rakowski

Podobno kiedy Medeski dowiedział się w piątek wieczorem, że dwa piętra wyżej nad klubem Blue Note (czyli w Sali Wielkiej Zamku) występuje jego przyjaciel John Scofield, był przekonany, że to żart. Jak wiedzą jednak uczestnicy koncertu tego ostatniego, obaj artyści spotkali się na scenie podczas specjalnego bisu w ów piątkowy wieczór. Budząc zresztą zrozumiały entuzjazm słuchaczy. Był to jednak zaledwie rodzaj wstępu, zapowiedzi tego, czego przyszło nam posłuchać w sobotę w klubie Blue Note. Tam już scena należała niepodzielnie do Medeskiego, który dał piękny solowy koncert, grając zarówno na fortepianie, jak i na organach Hammonda, udowadniając, że jest nieprzeciętnym artystą o wielkiej wyobraźni.

Atrakcje

Solowe koncerty pianistów, czy szerzej: muzyków grających na instrumentach klawiszowych, nie są w jazzie niczym nowym ani zaskakującym. Fortepian ma wszak w sobie tyle wielkich możliwości, może być używany w tylu aspektach: od popisów stylizowanych na koncerty muzyki klasycznej po awangardowe eksperymenty. Jego walory, pozwalające wykorzystywać go jako instrument harmoniczny, rytmiczny, nade wszystko solowy, są tu nie do przecenienia i chyba trudno znaleźć inny instrument, bardziej wdzięczny w tym kontekście. Najważniejszy jednak oczywiście, czasami zgoła niezależnie od warunków, jest wykonawca. Bo nie tylko umiejętności techniczne czy warsztatowe, ale też wyobraźnia, smak, erudycja, umiejętność nawiązania kontaktu ze słuchaczem - mogą być tu kluczem.

Formuła solowego koncertu instrumentalnego może bowiem okazać się atrakcyjna, ale nie jest przecież łatwa. Nie czas tu, by przypominać wielką historię tego typu jazzowej formuły, której współczesnym mistrzem, wzorcem i klasykiem (współczesnym od ponad czterech dekad) jest Keith Jarrett. John Medeski potwierdził w sobotę, że również posiadł umiejętność budowania pasjonującej narracji w takiej solowej, osobistej, intymnej formule. Nawiasem mówiąc, podobnie jak Jarrett, chwilami podśpiewywał sobie pod nosem, ale zdecydowanie nie tak ostentacyjnie i głośno jak tamten mistrz klawiatury.

Wpływ

Medeski to klasyk współczesnego jazzu. Oczywiście, pewnie mniej znany szerokiej publiczności, ale jego pozycja na jazzowych szczytach, wśród najlepszych amerykańskich twórców, jest niepodważalna. Kojarzony jest przede wszystkim ze swą macierzystą formacją Medeski Martin & Wood, która od ćwierć wieku przedstawia barwne, dynamiczne i gorąco przyjmowane płyty, w których tradycja jazzu elektrycznego spotyka się z funkiem, nowoczesnym fusion i innymi gatunkami, a której charakter bierze swe źródło w brzmieniu jego organów Hammonda. Artysta znany jest jednak również z kręgu twórców skupionych wokół słynnego szamana nowojorskiego avant-jazzu Johna Zorna, który znany jest m.in. ze swych bezkompromisowych dźwiękowych eksperymentów, ale równocześnie z umiejętności tworzenia muzyki błyskotliwej i przyjaznej słuchaczom. Jest wreszcie Medeski, pomijając liczne inne artystyczne kooperacje, ceniony za swoje własne solowe poszukiwania, których najbardziej wyrazistym przejawem była płyta "A Different Time" z 2013 roku. Piszę o tym wszystkim, bo nie mam wątpliwości, że wszystkie te elementy, wszystkie te dokonania i doświadczania miały wpływ na formułę i treść muzyki, która zabrzmiała dla nas w Poznaniu w sobotni wieczór.

Nastroje

Artysta zaproponował improwizowaną konwencję, w której wyraziście przejawiały się jego różnorodne poszukiwania i fascynacje. W których eksperymentalne rozwiązania formalne znajdywały dopełnienie w uroczych melodiach (czy może nawet melodyjkach). W której wreszcie zapamiętała, spontaniczna jazzowa improwizacja była równoważona chwilami uspokojenia, wyciszenia, cieszenia się harmonią. Tak, zmieniały się nastroje od groźnie huczących akordów, poprzez motoryczne ostinato, po delikatne pasaże.

Medeski grał zamiennie: na fortepianie i Hammondzie, co było świetnym zabiegiem. Nie tylko dlatego, że wytrącał z pozornej czy teoretycznej monotonii, ale też pokazywał różnorodność brzmień, a jednocześnie zaskakującą spójność (mimo grania na owych dwóch instrumentach) swej propozycji. Pokazywał też skalę swego talentu i umiejętności. Co jest nie bez znaczenia, jego twórczość niosła ze sobą dobrą, pozytywną energię.

Oblicze

Grana przez niego muzyka "zaczynała się", wywodziła swe najprostsze inspiracje gdzieś z epoki romantyzmu i impresjonizmu, zarazem sięgała do najnowszych rozwiązań - nie tylko tradycji jazzu (zarówno akustycznego, jak elektrycznego), ale i muzyki współczesnej. Magicznie brzmiały w rękach Medeskiego organy Hammonda.

Muzyk narzekał swego czasu w Polskim Radio, że hołubiony jest dziś wszędzie jazz historyczny, a nie jego współczesne oblicze, zwłaszcza to instrumentalne, jeszcze bardziej wymagające. W Blue Note pokazał swoją wizję muzyki nowoczesnej, intelektualnej, choć granej z wielką pasją - i spotkało się to z gorącym przyjęciem publiczności.

Publiczności, która byłaby z całą pewnością znacznie liczniejsza, gdyby wspomniane dwa piętra wyżej nie odbywał się kolejny wieczór Ery Jazzu. Ale cóż, tak w życiu bywa. Tej niełatwej, ale pasjonującej muzyki słuchało całkiem niemałe grono odbiorców - i zdaje się, że wszyscy byli bardzo zadowoleni.

Tomasz Janas

  • John Medeski
  • Blue Note
  • 8.04