Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Co się kryje za piórkami i bąbelkami?

Elizabeth Gilbert, Miasto Dziewcząt. Rzadko która powieść pozostawia po sobie taki supeł w głowie, że aż popycha do uważnego wytropienia okoliczności, w jakich powstała. Ma się to dziwne wrażenie, że przeczytało się o czymś dużo więcej niż było zawarte w samej treści.

, - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Miasto dziewcząt już na wstępie kusi kolorem, ale też tematyką. Nowy Jork przed II wojną światową, pełen rewii, swingu i głośnych, barwnych osobistości, które żyją tylko nocami. Tym Nowy Jorkiem zachwyca się młoda bohaterka Miasta Dziewcząt, zachwycamy się i my, bo trudno nie ulec magii miasta, które wspaniałe lata starej świetności zastąpiło... latami nie gorszej nowej świetności. Czytelnicy, którzy hołubią klimat dawnych sal rewiowych i teatralnych oraz znanych z tamtych czasów spektakli balansujących na krawędzi kiczu i sztuki wysokiej, będą tą książką szczególnie zachwyceni.

Takie balansowanie obrała też sobie autorka za główną metodę opowiedzenia historii. 19-letnia Vivian Morris przyjeżdża do Nowego Jorku z małej mieściny i dopiero tutaj rozkwita, chciałoby się wręcz powiedzieć "zapędza się w swoim rozkwitaniu". Pragnie doświadczyć wszystkiego - zaprzyjaźnia się z powabnymi showgirls, co noc bawi się w innym nowojorskim przybytku, żyje chwilą i to doprowadza ją w końcu do sytuacji bez wyjścia. Do kłopotów, z których nie sposób wykaraskać się łatwo i szybko. Wtedy rozpoczyna się zupełnie nowa, druga część tej opowieści, której nie czyta się łatwo, bo bywa bardzo dosadna w swojej dyskretnej, ukrytej między słowami brutalności.

Nie chcąc jednak nadać książce zbyt złowieszczego nimbu muszę wspomnieć o tym, co u Gilbert uwodzi najbardziej - o niewymyślnym humorze i doskonałych bohaterach. Łatwo jest przeszarżować, tworząc powieść o życiu i pracy w dawnym teatrze tuż przed wojną i przeidealizować lub, przeciwnie, przedramatyzować codzienność aktorów, scenarzystów i reszty pracowników. U Gilbert niejedna postać będzie lekko przerysowana, ale jednocześnie doskonała w swojej naturalności (to balansowanie!). Jest tu kłapouchowaty scenarzysta, który nigdy nie może doczekać się weny twórczej i na każde "dzień dobry" ma gotową ponurą ripostę, jest aktorka szekspirowska, która jakimś cudem ląduje w rewii, jest też prowadząca cały ten biznes ciotka Peg, której "życiowych mądrości" aż chciałoby się posłuchać na co dzień.

Łatwo można zaklasyfikować Miasto Dziewcząt do powieści spod znaku piórek i bąbelków, w których próżno szukać treści, ale to byłby duży błąd. To kolejna reprezentantka tzw. "literatury środka", czyli powieści, które są o oczko niżej od literatury pięknej, ale o oczko wyżej od popularnej. Autorka, która podczas pisania Miasta Dziewcząt była w żałobie po swojej partnerce, stworzyła bardzo uniwersalną historię o życiu mimo wszystko. Mimo bólu, wstydu, poczucia bycia gorszym i mniej wartościowym niż reszta świata, która zawsze sprawia wrażenie "tej lepszej i mądrzejszej". Chciałoby się rzec historię na miarę naszych czasów.

Izabela Zagdan

  • Elizabeth Gilbert, Miasto Dziewcząt
  • tłum. Katarzyna Karłowska
  • Wydawnictwo Rebis

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020