Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Jak najbardziej pełnosprawni

Niespożyta, niekończąca się energia. Prawdziwa radość z bycia na scenie. Szczerość, talent i wielka wiara we własne siły. Czy to nie brzmi jak zbiór komunałów? Być może, jednak choćby w przypadku muzyki, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, czasem chyba warto sobie o nich przypomnieć. Albo przynajmniej liczyć, że zrobią to za nas inni. A na zespół Na Górze naprawdę można liczyć...

. - grafika artykułu
Fot. Fundacja Mili Ludzie

Piątkowy wieczór w Centrum Amarant miał raczej kameralny charakter. Zgoła pięćdziesiąt widzów, może nieco więcej, a wśród nich ludzie w przeróżnym wieku. Studenci, małżeństwa po pięćdziesiątce, rozweselone, czasem nawet kilkuletnie dzieci. To właśnie audytorium grupy Na Górze. Zespołu od wielu lat związanego z pobliską Piłą, a który już nieraz pokazał, czym tak naprawdę jest "niepełnosprawność". Słowo, na które zbyt często reagujemy litością, rozczuleniem i współczującym, zasępionym wyrazem twarzy. Tylko czy oni naprawdę tego od nas chcą? Po koncercie tej piątki chłopaków mam jeszcze większe wątpliwości...

Czy raczej nie woleliby, abyśmy traktowali ich na równi? Nie oceniali ich miarą fizyczności, ale zwracali uwagę na to jakimi ludźmi, muzykami są? Zespół Na Górze nie lubi się mizdrzyć. W ich muzyce nie ma cienia infantylizmu. Nie ma cukierkowych melodyjek, jest rasowy łomot i rockowa siła. Nie ma przygnębienia, żadnych pesymistycznych nastrojów, jest bezkompromisowa, dzika zabawa. Nie ma też gładkich słówek, bo jak trzeba przekląć, to się klnie.

Jest charyzma wokalisty Adama Kwiatkowskiego, który jak na prawdziwego frontmana przystało potrafi wydrzeć się na całą salę, porywając do punkowych podrygów wszystkich zgromadzonych. Jest zadziorna gitara "pełnosprawnego" Wojciecha Retza, trzymającego w ryzach tę wyjątkową żywiołową ekipę. Jest wreszcie moc rytmicznie bijąca z bębnów Roberta Wasiaka, który szerokim uśmiechem na twarzy pokazał, że jeśli naprawdę są jakieś granice, to tylko takie, które wytyczyliśmy sobie sami. Na swoje wielkie nieszczęście.

Tego wieczoru Na Górze przedstawiło nam swoją twórczość sięgając od najstarszych do najnowszych piosenek. Jak wyraźnie było słychać, że przez te dziesięć lat z okładem tak naprawdę nie zmieniło się u nich nic, poza tym, że z płyty na płytę piszą jeszcze lepsze, jeszcze bardziej przebojowe piosenki. Debiutancka "Koloromowa", późniejsza "Rre generacja", "Satysfakcja", "Samotność", w końcu zeszłoroczne "Nie ma dwóch światów" i jeszcze niewydana "Mieszanka wybuchowa" - za każdą z tych płyt stoi zaraźliwy zapał jej autorów, któremu trudno nie ulec zwłaszcza podczas koncertu.

Dodające nadziei utwory, takie jak "Wierzę, że nadejdzie czas" o pokonywaniu swoich małych i dużych strachów, przeplatały się z piosenkami, z których, mimo chwytliwych riffów, w pamięć najbardziej zapadał tekst. O tym, że to, co robimy jest ważne, a samotność to często tylko stan umysłu. Gdzieś w połowie występu Na Górze przedstawili też swoje nowe numery, zdecydowanie najbardziej charakterne z całej ich dyskografii, a w których na płycie gościnnie będzie można usłyszeć choćby Emilię Komarnicką czy Alka Koreckiego.

To prawdziwa "mieszanka wybuchowa", w której uroczy, "wędrowniczy" song, oryginalnie nagrany z Czesławem Mozilem, krzyżuje się z ostrą krytyką kleru i polityków, których łączy zbyt wiele złego, by trzymać z nimi przysłowiową "sztamę". Dorośli pogowali, a dzieci tańczyły przy satyrycznym "Walczyku z debilem" i niemniej dających do myślenia utworach, zaśpiewanych wspólnie z charyzmatycznym Patyczakiem i znaną z projektu Biff Anią Brachaczek. Znamienne było, że oklaski ustały dopiero po kilku minutach od ostatniego zagranego taktu. No, i jacy z nich niepełnosprawni?

Sebastian Gabryel

  • Na Górze
  • Centrum Amarant (ul. Słowackiego 19/21)
  • 21.10