Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Próba uchwycenia ikony

Z filmami biograficznymi mam zwykle problem. O wiele bardziej wolę biografie czytać niż oglądać je na wielkim ekranie. Po filmowych adaptacjach cudzego życiorysu zazwyczaj pozostaje we mnie poczucie niedosytu lub nadmiaru. Poruszonych wątków, wprowadzonych postaci, realiów epoki czy zabiegów formalnych. Jedna i druga skrajność nie służy niestety filmowemu dziełu.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Tym razem było jeszcze gorzej, bo skończyło się na niedosycie i nadmiarze jednocześnie. Filmowi Marie Noelle zatytułowanemu po prostu "Maria Skłodowska-Curie" nie można odmówić prób wykroczenia poza standardy opowiadania czyjegoś życia, które filmowcy całego świata często bezrefleksyjnie powielają, nie wnosząc do obrazu niczego swojego, autorskiego. Próby to jednak daremne. Mimo wysiłków otrzymujemy ugrzeczniony (w sensie realizacji), "po bożemu" linearny i przewidywalny obraz życia jednej z najciekawszych postaci przełomu XIX i XX wieku, jeśli nie jednej z najciekawszych kobiet w historii. Dwukrotnej zdobywczyni największej nagrody naukowego świata i pierwszej kobiecie wykładającej na paryskiej Sorbonie. Ikony.

Magia kina nie działa

Po pierwsze - nie najszczęśliwszy dobór obsady. Prócz grających główne role - Arieha Worthaltera (Paul Langevin), Piotra Głowackiego (Einstein) i Daniela Olbrychskiego (Emile Amagat) i wcielającej się w Marię Karoliny Gruszki - nie zasługuje na wyróżnienie. Poza wymienionymi, reszta bogato obsadzonej śmietanki naukowej ówczesnego świata sprawia wrażenie niepasującej do całości, sztucznej i jakby doklejonej. Jak w nieudanej realizacji Teatru Telewizji, w której nie do końca możemy wejść w oglądaną historię, bo wciąż czujemy, że mamy przed sobą poprzebieranych w stroje z epoki aktorów, a nie realne postaci. Nie zostaje zatem spełniony podstawowy warunek kina - umiejętne oszukanie widza, tak by na czas trwania opowieści nie odczuwał różnicy między światem realnym a przedstawionym.

Inna rzecz, że wątpliwej jakości zabiegi, takie jak przenikające się i momentami dzielące ekran na części plansze, mające pokazać nieprzerwaną pracę Marii w przydomowym laboratorium i jej całkowite poświęcenie się badaniom, wywołują raczej uśmiech niż podziw. To coś na kształt starej sztuczki, którą każdy z nas już widział i znudzony czeka tylko aż ta dobiegnie końca.

W odbiorze obrazu Marie Noelle nie pomaga również chaotyczne przeplatanie naukowego języka traktującego o bieżących wynikach prac i eksperymentów z rozmowami o codziennych potrzebach i zmartwieniach. Lub nie do końca zrozumiałe dla widza sceny rozmów Marii z ukochaną siostrą, Bronisławą, prowadzone raz po polsku, innym razem po francusku. Zbyt lakoniczne, jeśli wierzyć obecnym już na rynku wydawniczym biografiom noblistki, w których podkreślana jest łącząca je niezwykła więź.

Ożywić ikonę

Zdaję sobie sprawę, że Maria Skłodowska-Curie to dla większości tylko nazwisko ze szkolnego podręcznika, owszem - wielkie, ale nie wywołujące żadnych głębszych uczuć. Ewentualnie utrwalony pod powiekami obraz zamyślonej kobiety, jaki wielu z nas pamięta ze ścian sal lekcyjnych, w których uczyliśmy się podstaw fizyki i chemii. Wizerunek kobiety, z którym nie wiążą się skojarzenia wykraczające poza świadomość odkrycia przez nią (wspólnie z mężem) zjawiska promieniotwórczości oraz dwóch nowych pierwiastków: polonu i radu. Tymczasem Skłodowska była postacią genialną. Wizjonerskim umysłem wykraczającym daleko poza ramy swojej epoki ("Żyj zawsze według własnych zasad" - zwykł mawiać jej mąż, Piotr Curie), niezależną kobietą z uporem łamiącą skostniałe konwenanse współczesnego jej świata, buntowniczką przecierającą szlaki dla kolejnych pokoleń kobiet tłamszonych przez na wskroś urządzony przez mężczyzn świat (w tym dla własnej córki, Ireny, która również zdobyła Nagrodę Nobla z fizyki). A przy tym kochającą żoną i matką, oddaną córką, lojalną siostrą i namiętną kochanką... Jednym słowem - kobietą z krwi i kości.

Jednocześnie silna i krucha, w gronie rodziny cierpliwa i pełna ciepła, na polu zawodowym waleczna, konsekwentna i walcząca o swoje racje. Sam Albert Einstein zabiegał o jej poznanie, a kiedy to nastąpiło, do końca życia wymieniał z nią korespondencję, w której dziękował za "nieustanne pobudzanie jego szarych komórek". W jednym z listów do przyjaciela pisze, że jako jedyna ze znanych mu sławnych osób nie zmieniła się pod wpływem sukcesu.

Szkoda, że mimo usilnych prób twórców filmowej biografii efekt wiarygodnego oddania jej życiorysu nie został osiągnięty. Dobrze wprawdzie, że jej postać mogła w końcu trafić do powszechnej świadomości, wykraczając poza puste ramy, jednak kobieta pokroju Marii Curie zasługuje na znacznie więcej.

Anna Solak

  • "Maria Skłodowska-Curie"
  • reż. Marie Noelle