Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

SPRING BREAK. Sprint i slalom w kierunku nieznanego

Może to już banał, ale Poznań naprawdę zmienia się na te trzy wiosenne dni, kiedy trwa Spring Break. Do sobotniej nocy trwa czwarta edycja festiwalu. Świetnej atmosfery nie zakłócają póki co nawet kaprysy aury.

. - grafika artykułu
fot. Tomasz Nowak

Zachwyty nad Spring Breakiem słyszę z wielu stron i podzielam je. I nie chodzi tu o jakiś wyraz leczonych kompleksów czy o retoryczną przesadę w twierdzeniach, że Poznań staje się raptem stolicą muzyki niezależnej. Nie są bowiem ważne stolice, gdy wokół dzieje się tyle pięknych, niebanalnych muzycznych rzeczy. Gdy okazuje się, że są w tym kraju dziesiątki często szerzej nieznanych (jeszcze?) wykonawców, którzy tworzą muzykę pasjonującą, szczerą, własną, często w poprzek stylom i modom, zwłaszcza modom promowanym przez media. I jeszcze jedno: że są tłumy ludzi, głównie młodych, którzy chcą tego "nieznanego" posłuchać, którzy chcą uczestniczyć w tym trzydniowym szaleństwie: slalomie albo sprincie (w zależności od temperamentu) między klubami, między dużymi i całkiem niewielkimi scenami, gdzie dzieją się rzeczy tak bardzo ulotne, tak bardzo godne uczestnictwa - i zapamiętania.

Atrakcje

Tak, odbywający się w tym roku po raz czwarty Spring Break to na polskim rynku impreza szczególna i jedyna w swoim rodzaju. W ciągu trzech dni na piętnastu scenach koncertuje ponad 130 zespołów. Sztuką jest więc wymyślić sobie taką trasę, by zobaczyć i usłyszeć jak najwięcej. Trudne to także z tego powodu, że do niektórych klubów po prostu trudno wejść, takie bywają tłumy. Występy większości zespołów mają formę showcase'u, a więc krótkiej, półgodzinnej prezentacji tego, co dany wykonawca ma najlepszego do zaoferowania przed publicznością oraz - co nie najmniej ważne - przed przedstawicielami branży z kraju i zagranicy. Ta forma dodaje występom atrakcyjności.  

Oczywiście, więcej czasu na granie mają artyści specjalnie zaproszeni na festiwal, czyli niektórzy z tych, jacy zaprezentowali się w Sali Wielkiej Zamku, na Dziedzińcu Różanym i na placu Wolności.

Obyczaje

Spring Break dzięki swej skali pozwala na szersze obserwacje i uzasadnia ryzyko uogólniających tez. Zatem na przerażająco ogólnikowe pytanie: "jak jest z polska muzyką?", można odpowiedzieć, że znakomicie - o ile ktoś zada sobie trud przyjrzenia się niekoniecznie komercyjnym wykonawcom. A to przecież w dobie internetu nie jest niczym trudnym, o ile znajdziemy odpowiednie wskazówki - i Spring Break spełnia tu właśnie taką rolę promocyjną: wielu drogowskazów dla publiczności. Na festiwalu pojawiają się zarówno artyści, którzy mają (bądź planują) podpisane kontrakty z dużymi firmami, jak i niepokorni niezależni. Artyści polscy i zagraniczni. Wszyscy mieszczą się obok siebie niczym w logicznej układance.

Ze sceny słychać głównie język angielski, co jest oczywiście jasnym znakiem czasów. Dość powszechny odwrót od tekstów pisanych po polsku mówi też coś o pokoleniu młodych artystów. Angielski jest łatwiejszy do śpiewania, komunikują się nim całe pokolenia i - może się przydać, gdy przyjdzie czas na zagraniczne koncerty. Chociaż jednak coś ważnego się traci, rezygnując z języka polskiego.

Co ciekawe, dominującą cechą koncertów była też terminowość i punktualność ich rozpoczęcia. A cechą charakteryzującą publiczność - permanentna rotacja. Ta nieustanna wędrówka, to wchodzenie i wychodzenie z sal podczas koncertów, a nawet w trakcie wykonywanych piosenek, najbardziej egzotycznie wyglądało w nobliwej Scenie na Piętrze, ale też chyba nikomu nie przeszkadzało. Wszyscy są z tym pogodzeni, tak jak i z blaskiem nieustanie świecących smartfonów, które towarzyszyły chyba każdemu koncertowi.

Pomysły

Zachwycała zdumiewająca rozpiętość stylistyczna przy zazwyczaj ciekawym poziomie artystycznym. Słuchaliśmy bowiem okolic jazzu i hip-hopu, nowoczesnej elektroniki, avant popu, post punku, trip-hopu, electro, minimalu, songwritingu, rozmaitych form muzyki improwizowanej i niezależnej.  

Udanie zagrała dla nas np. Małgola,No - poznańska formacja prowadzona przez Małgorzatę Gulczyńską, proponująca wdzięczny avant pop w rockowym brzmieniu i stylowym, dziewczęcym klimacie. Dla odmiany Bastard Disco prezentował bezkompromisowe, dynamiczne, momentami furiastyczne, choć i porywająco brzmiące post punkowe granie. Ciekawy był żeński kwartet Rosa Vertov, mający wielką łatwość w przechodzeniu od onirycznych plam dźwiękowych do riffowego transowego hałasu z lekko zamglonymi melodiami. Do tradycji hip-hopu i elektroniki udanie odwoływali się muzycy zespołu

IWashHomeAnyway. Z kolei EABS - Repetitons pokazał świetny energetyczny, jazzowy, choć osadzony w funku i hip-hopie pomysł na współczesny, elektryczno - akustyczny hołd dla filmowej twórczości Krzysztofa Komedy. Byli i twórcy zagraniczni. W Meskalinie podczas "dnia francuskiego" zaprezentował się na przykład Douchka. Ten producent przedstawił transowe elektroniczne utwory w hip-hopowych tempach. Nie sposób było dostać się w czwartkową noc do Sceny Na Piętrze, gdzie swą niepowtarzalną wersję punk folku, w klimacie dwudziestolecia międzywojennego, prezentowała krakowska Hańba!

Treściwie

Całkiem liczna grupa słuchaczy gromadziła się na Starym Rynku pod oknem Fabryki Zespołów, choćby w piątkowy wieczór, gdy interesująco zagrał tam poznański duet Bloki.

Ciekawie było na Dziedzińcu Różanym. Duet Joy Pop prezentował własną wizję melodyjnego electro. Justyna Święs i Wojtek Urbański - a więc połowa The Dumplings i połowa zespołu Rysy -  przedstawili materiał, który napisali do spektaklu "Mapa i terytorium" w Teatrze Wybrzeże, wykonali też utwory spoza spektaklu. Zagrali "krótko a treściwie" - jak zapowiadała wokalistka.

Z kolei w Sali Wielkiej: Snowman, w składzie poszerzonym o gitarzystę Dominika Ostrowskiego, promował ukazującą się właśnie na rynku nową płytę "Gwiazdozbiór". To był żywiołowy, dynamiczny koncert. Wcześniej w tej samej sali przekonująco grały: formacja Hatti Vatti Piotra Kalińskiego, w której elektronicznych oparach wysłyszeć można i nostalgię za latami 80. i za drum'n'bassem oraz heavy-folkowy Percival Schuttenbach. 

Dużymi literami

A gwiazdy, których nazwiska pojawiały się na plakatach największymi literami - Wacław Zimpel, Mitch&Mitch, Fisz i Emade? Zimpel, który przybył w glorii laureata Paszportu Polityki zagrał w CK Zamek dla jeszcze większej (i znacząco odmiennej) publiczności niż miesiąc wcześniej z zespołem Saagara. Ostatnie jego dokonania pozwalały recenzentom i komentatorom na powtarzanie w ich kontekście terminu minimal. Teraz można by chyba dodać jeszcze słówko ambient. Artysta zapętla brzmienia w ostinatowych figurach, gra na instrumentach elektronowych i elektronicznych oraz oczywiście klarnecie czy laotańskim instrumencie khaen. W efekcie jego twórczość lokuje się gdzieś na pograniczach muzyki ilustracyjnej, współczesnej, improwizowanej.

Mitch&Mitch przyjechali tu kilka tygodni po wydaniu kolejnego świetnego albumu "Visitantes Nordestinos". Grają - jak to oni -  niby półżartem, a całkiem serio, na pozór lekkie tematy, przypominające choćby klimat kina lat 70. To relaksujący, jazzujący chillout, ale i pełna zagadek oraz wspaniale zagrana muzyka. Fisz Emade i Tworzywo oparli repertuar koncertu co zrozumiałe na swych ostatnich bestsellerowych płytach: "Drony" i "Mamut". Oryginalnej autorskiej wizji braci Waglewskich zechciała na placu Wolności posłuchać szczególnie spora rzesza publiczności.

Słowa

Spring Break to wszakże nie tylko koncerty, choć to one decydują w głównej mierze o obliczu i popularności imprezy. Jest jednak także część konferencyjna - debaty i spotkania, które odbywały się w Kinie Pałacowym. Ciekawy był wykład / spotkanie dotyczące granic praw autorskich w sztuce muzycznej, zatytułowany "Sound-alike, czy plagiat? Gdzie kończy się dozwolona inspiracja cudzym utworem". Led Zeppelin, Bob Dylan, Marvin Gaye, Shakira - twórczość wszystkich tych artystów była poddawana sądowej weryfikacji właśnie w tej perspektywie: naruszenia praw autorskich (wszyscy z wymienionych, poza Gaye'em byli pozwanymi). Temat omówiono w komunikatywny, choć - siłą rzeczy - skrótowy sposób.

Podczas konferencji i debat mówiono też m.in. o tym jak bileterie wspierają wydarzenia muzyczne, czy poza siecią dużych wytwórni możliwa jest współpraca między wytwórniami z różnych krajów, gdzie szukać wsparcia dla promocji twórczości za granicami Polski albo jak doświadczeni menedżerowie planują trasy koncertowe swoich podopiecznych.

Co jeszcze?

Pozostał nam jeszcze tylko jeden dzień festiwalu, ale atrakcji zapowiada się mnóstwo. Przed publicznością wystąpi blisko pół setki wykonawców - na piętnastu scenach! Będą to artyści zarówno z Polski,  jak i zza granicy - na przykład w Meskalinie czeka nas wieczór skandynawski.

W sobotę wystąpią dla nas m.in. Julia Pietrucha, Organek, Domowe Melodie, Pablopavo i Ludziki, Łona Webber & The Pimps, ale także Mikrobi.T, Ramona Rey, Lonker See, Dominika Barabas, Rara, Alles, Omni Modo. W kilku klubach (Blue Note, Meskalina, Dubliner, Projekt Lab, SQ) zapowiedziano afterparty do późnych godzin nocnych - a może wczesnych porannych? Od godzin przedpołudniowych w Kinie Pałacowym odbywają się też konferencje i panele.

Jednak i na tym działania wokół Spring Breaku się nie kończą. W niedzielę czeka nas bowiem tradycyjny już "Mecz Artystów Poznania". W samo południe na boisku treningowym Lecha Poznań (boisko za IV trybuną Inea Stadionu, od ul. Ptasiej) spotkają się muzycy, dziennikarze i przedstawiciele branży muzycznej. Mecz odbywa się po raz czwarty, w tym roku poświęcony jest pamięci Jędrzeja "Stjupa" Paluszczaka. Wstęp wolny.

Tomasz Janas

  • Enea Spring Break Showcase Festival & Conference
  • 20-22.04