Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Wieczór z Birdmanem

Słuchanie go to uczta dla ducha. Podwójna, bo przecież na równi ze znakomitą grą, w eterze wybrzmiewa jego głos, od ponad pół wieku opowiadający nam o jazzie, jego historii i teraźniejszości, jego artystach i ich albumach, blaskach i cieniach.

. - grafika artykułu
fot. Maciej Chomik

I choć nie zapomina się tu o postaci Leopolda Tyrmanda, który dla popularyzacji jazzu w Polsce zrobił więcej niż wiele, prawdą jest, że nikt nie może dorównać Janowi Ptaszynowi Wróblewskiemu w charyzmie, swadzie i pasji, z jaką snuje przed nami swoje opowieści. A nawet jeszcze nie przeszliśmy do gry!

Zatem niech się tak stanie. Ptaszynowy kwartet, który gościł w niedzielny wieczór w klubie Blue Note (tym samym, na którego otwarciu Wróblewski grał niemal 30 lat temu), powstał w połowie lat dziewięćdziesiątych i od tego czasu pewnym krokiem kroczy obraną przez siebie ścieżką, na którą czule spoglądają między innymi Cheta Baker czy Dave Brubeck. Jazz w wydaniu kwartetu JPW jest jazzem tradycyjnym, rozumianym w najlepszy, najbardziej klasyczny sposób, choć nie oznacza to oczywiście, że panowie zrezygnowali z czerpania z bardziej współczesnych osiągnięć. "Uciekając od wszelakiego rodzaju niesprawdzonych eksperymentów, ucieka także od dobrze sprawdzonych schematów" - w takich słowach piszą sami o sobie. Ich jazz jest jazzem znanym, oswojonym, ale nadal fascynującym; to jazz, z którym spędzili lata, ogrywając go na niezliczonej ilości koncertów, nagrań i festiwali na całym świecie. Panowie Jan Ptaszyn Wróblewski (ze względów czysto formalnych wspomnę - saksofon tenorowy), Wojciech Niedziela (fortepian), Andrzej Święs (kontrabas) i Marcin Jahr (perkusja) znają się doskonale i równie doskonale to słychać; w trakcie gry kwartet zamienia się bowiem w jeden organizm, który wie, które z jego części i kiedy odsunąć powinny się na drugi plan tak, by ta jedna, w tym momencie najważniejsza, mogła zaistnieć.

Z ich utworów bije harmonia. I nie tylko ta, którą da się odnaleźć w strukturach każdej z kompozycji, ale ta wynikająca z dekad wspólnego jammowania, imponującej świadomości, ogromnie rozwiniętej wrażliwości i doświadczenia. Kiedy artyści wiedzą, że już nic nie muszą, a mogą wszystko, co tylko sprawi im przyjemność - ich muzyka przechodzi na poziom, na którym odbieranie jej to czysta rozkosz. Wszystko się w niej zgadza, każdy z elementów po odbyciu własnej drogi wskakuje na swoje miejsce. Czujemy się jak w domu, jednocześnie doskonale nam znanym, jak i wciąż zachwycającym.

Blue Sands z wydanej w 2005 roku płyty Real Jazz na otwarcie, pochodzący z 1931 roku utwór Beautiful love, napisany przez Victora Younga, Wayne Kinga i Egberta Van Alstyne'a, Jakie chcesz mieć dzisiaj sny autorstwa samego Ptaszyna-dziadka, który skomponował ten utwór z myślą o swojej wnuczce, nieśmiertelny Kurt Weil i jego dający się rozpoznać po kilku pierwszych dźwiękach Moritat czy ellingtonowskie In a sentimental mood z 1935 roku to zaledwie kilka pozycji z zaprezentowanego nam w niedzielny wieczór repertuaru. Każda powitana była pomrukami uznania i pożegnana gromkimi brawami. Wypełniony po czubek sufitu Blue Note aż dźwięczał z zachwytu. Dla takich wieczorów warto odsunąć wszystko inne na bok. Najprawdziwszy jazz w najlepszym wydaniu. Było pięknie!

Marta Szostak

  • Jan Ptaszyn Wróblewski Quartet
  • Blue Note
  • 10.03

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024