Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Nie ma miejsca bez ludzi

Pyramida Gallery przy ul. Garbary 64 to młoda galeria o ciekawej historii i planach na przyszłość. Co leży u podstaw jej działalności? Na jakie wartości stawia? O tym w rozmowie z Florentyną Macioszczyk i Juliuszem Zenkner

Cztery osoby podskakują radośnie, dwie z nich wymachują rękami, za nimi wiszą kolorowe obrazy i plakaty. - grafika artykułu
Zespół Pyramida Gallery, od lewej Dominik Gotojuch, Juliusz Zenkner, Florentyna Macioszczyk, Łukasz Squallu Winkel, fot. Jadwiga Subczyńska

Jakie były początki Pyramida Gallery?

Juliusz Zenkner: Żeby opowiedzieć o początkach galerii, trzeba poruszyć temat tego, co my w ogóle robimy w tym budynku. Przyszliśmy tu jako kolektyw twórców gier. Na piętrach, które są nad nami, działamy do dzisiaj. Zaczęliśmy przejmować coraz więcej przestrzeni, i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby to miejsce wykorzystać zgodnie z naszymi aspiracjami do pokazywania zarówno swoich prac, jak i prac zaprzyjaźnionych artystów. Do pierwszej próby wystawienniczej doszło tutaj jesienią 2021 roku. Ta wystawa z różnych powodów się nie udała, ale przygotowując się do niej, wyremontowaliśmy przestrzenie do tego stopnia, że nadają się do prezentowania sztuki. Później długo nic się nie działo. W końcu jeden z naszych kolegów, lokalny street artysta i organizator warsztatów rysunkowych, chciał zrobić zbiorową wystawę podsumowującą prowadzone przez niego zajęcia. Była to wystawa Rysunu. Odbyła się dwa lata temu. I była to pierwsza wystawa wykorzystująca oba pomieszczenia. Wtedy zaczęło się to wszystko kręcić. Również dzięki temu, że osoby tu wystawiające sprowadziły swoich znajomych. Potem pokazaliśmy inną artystkę. Przygotowaliśmy bardzo różnorodną wystawę, bo były to i ciuchy, i obrazy, i filmy. Później zaczęli zgłaszać się kolejni ludzie. Wzięliśmy udział w Poznań Design Festiwal. Wszystko rozkręciło się do tego stopnia, że potrzebowaliśmy kogoś, kto zająłby się galerią, i tak znaleźliśmy Florę [Florentynę Macioszczyk - przyp. red.].

Jak chcecie się wyróżniać na tle innych galerii w Poznaniu?

Florentyna Macioszczyk: Nie chcielibyśmy się wyróżniać. Raczej mówić o tym, że sztuka jest tak szerokim medium, że może docierać do wielu osób, i fajnie, że jest tak dużo galerii w Poznaniu i każda ma coś innego do zaoferowania. W związku z tym, że mamy tę galerię, czuję, że mamy nawet obowiązek dawać ludziom poczucie, że mogą tu wejść w każdej chwili. Chciałabym uniknąć opresji i hierarchii, czyli przełamać to przeświadczenie, że osoby wchodzące do galerii muszą mieć wyższe wykształcenie artystyczne, żeby zrozumieć pokazywaną sztukę. Sami staramy się pisać teksty prostym językiem. Chcemy być dostępni mimo barier ekonomicznych, dlatego wejście do galerii jest bezpłatne. Widzimy, że kultura jest droga. Szczególnie po pandemii. Nie jesteśmy zależni od dotacji miejskich, więc możemy sobie pozwolić na swobodę decydowania i różnorodność działań. Nie widzimy sensu w pobieraniu opłat za wynajem przestrzeni. To jest część naszego aktywizmu. Udostępniamy przestrzeń wystawienniczą, bo zdajemy sobie sprawę, że osoby, które kończą uczelnie czy po prostu tworzą, nie mają środków na wynajem sal. Często też ich dorobek artystyczny jest zbyt skromny, aby galerie godziły się na pokazywanie ich prac. Wernisaże nie muszą być wydarzeniami przyciągającymi tłumy. Bierzemy pod uwagę, że występują u nas osoby artystyczne, które wcześniej nie miały żadnej wystawy. Wiemy, że dla niektórych wystawiających są to rzeczy nowe. Wspieramy ich działania finansowo, np. biorąc na siebie koszta wydruku materiałów promocyjnych. Chcemy znosić bariery językowe, być miejscem otwartym. Nie chcemy dyskryminować. Tłumaczymy teksty na trzy języki: angielski, ukraiński i rosyjski. Nie pobieramy też prowizji od sprzedaży prac osób wystawiających. Nie wykluczamy ze względu na wiek, dlatego staramy się drukować większe opisy wystaw i prac. Jeśli mamy wystawę dla osób z niepełnosprawnościami, przewieszamy obrazy niżej, aby ludzie poruszający się na wózkach mieli dostęp do sztuki. Staramy się myśleć o tym miejscu jako dostępnym dla każdego.

Jak moglibyście podsumować swoją dotychczasową działalność? Co Was zaskoczyło?

J.Z.: To, że galeria zaczęła działać tak organicznie, samo w sobie jest dużym zaskoczeniem. Mieliśmy wcześniej pomysły, żeby coś tutaj pokazywać, pojawiały się osoby artystyczne, które chciały coś zrobić. Sam jestem z wykształcenia trochę malarzem, a trochę animatorem. Pomieszczenia były wynajmowane przez różnych ludzi. A my mieliśmy potrzebę pokazania się. Przed wyremontowaniem przestrzeni na dole, gdzie znajduje się teraz galeria, niewiele osób widziało, że coś dzieje się w tym starym pasażu. Teraz jest zupełnie inaczej. Jestem zaskoczony, że to się udało.

F.M.: Ja na to pytanie mogę odpowiedzieć z innej perspektywy, bo przyszłam tu, kiedy galeria już działała. Wiedziałam, że głównym naszym założeniem będzie cykliczność, i nasz ostatni wernisaż przeszedł moje oczekiwania, jeśli chodzi o frekwencję. Mieliśmy rekord. Jest to bardzo satysfakcjonujące i miłe, bo ludzie po prostu do nas przychodzą, by się przywitać, powiedzieć "cześć", zobaczyć, co u nas nowego. Widzę, że wokół galerii buduje się społeczność. Było to dla mnie ważne, żebyśmy nie byli tylko nieprzystępnymi ludźmi wyglądającymi zza biurka. Dzięki temu robimy coraz więcej ważnych wystaw, nie tylko pięknych, ale też edukacyjnych, odbywają się benefisy, ludzie o nas rozmawiają i chcą działać.

Jak rozumiem, początkowo do galerii ściągały osoby, które w taki bądź inny sposób były już związane ze sztuką i życiem kulturalnym, a obecnie udaje się do tego zachęcić tych, którzy mieli wcześniej obawy, czuli się onieśmieleni. Jak to się przekłada na realizowane przez Was przedsięwzięcia?

F.M.: Tak, docieramy do osób, które chcą oglądać i uczestniczyć. Mieliśmy w zeszłym roku bardzo ciekawe warsztaty w ramach Poznań Design Festiwal - dziką kolację, podczas której Sara Grolewska i Agata Kiedrowicz opowiadały o tym, jakie mamy zioła w Poznaniu i co można z nich zrobić. Miałyśmy też Japońską Sobotę, w trakcie której rozmowę i pokaz filmowy prowadziła Ania z Habutay, a Sylwia to wszystko umilała nam japońską tradycyjnie zaparzoną zieloną herbatą. Widzę, że zakres naszej działalności się poszerza i działamy nie tylko na polu sztuki, ale i kultury. Będziemy niedługo po raz pierwszy przygotowywać wystawę zbiorczą opartą na wcześniejszym callu w ramach Pride Month 2024, organizowanego przez Stonewall. W planach na październik mamy kampanię społeczną o przemocy. Mam więc wrażenie, że galeria zaczyna być przestrzenią, w której ludzie się zbierają, dzielą się doświadczeniami, pomysłami i rozmawiają o ważnych dla społeczeństwa, ale i  jednostki tematach. Wspólnym mianownikiem jest komentowanie zastanej rzeczywistości - tej kolektywnej i tej osobistej dla każdego i każdej z nas.

J.Z.: Nasze działanie jest komentarzem. Ja wywodzę się ze środowiska artystycznego, które krytykuje klasizm i elitaryzm. Widzę, że wielu ludzi robi fajne rzeczy bez wchodzenia w struktury akademickie, więc dlaczego by ich nie pokazywać? Nie jesteśmy jedyni, którzy tak działają, ale chcemy dotrzeć do osób, do których wcześniej nikt nie dotarł. I nie muszą być to profesorowie, wykładowcy, bo oni mają swoje przestrzenie, w których funkcjonują.

F.M.: Tak, staramy się tego unikać.

J.Z.: Możemy to robić, ale nie jest to nasz priorytet.

F.M.: Jest to po prostu miejsce dla dusz artystycznych - niekoniecznie z papierem.

Czy skupiacie się tylko na osobach tworzących w Poznaniu?

F.M.: Nie. W marcu gościliśmy osobę z Torunia i po raz trzeci będziemy organizować wystawę międzynarodową - tym razem mamy gościa spoza Europy. W ramach wystawy międzynarodowej wystawiło się też małżeństwo z Białorusi.

J.Z.: Pokazywaliśmy już wcześniej prace kolektywu, który tworzyły osoby ze Szczecina i Czech. Uczestniczyła w tym też jedna osoba z Poznania. Nie koncentrujemy się tylko na naszym mieście, bo dobrze dać przestrzeń ludziom spoza środowiska lokalnego. Cieszymy się, że będziemy mogli gościć twórcę z Japonii. Co prawda on ma możliwość pokazywania się szerszej publiczności, ale my, posiadając już jakąś reputację, wykorzystujemy szansę zaproszenia go do Pyramida Gallery. Zależy nam przy tym, żeby uświadomić, że sztuka nie gryzie.

Jesteście otwarci, ale siłą rzeczy musicie mieć jakieś kryteria, według których rozpatrujecie napływające do Was propozycje. Czym się kierujecie?

F.M.: Dla nas jest ważne, żeby rozmawiać o tematach społecznych, o tym, co jest nam bliskie. Zależy nam na tym, by nie dyskryminować, nie pokazywać nienawiści poprzez sztukę. Zgłosiła się do nas osoba, która chciała zrobić wystawą składającą się tylko z krzyży celtyckich. Tłumaczyłam, że nie jesteśmy galerią, która takie coś wystawi. Oczywiście decyzje podejmujemy po rozmowie z osobą artystyczną. Dyskutujemy, ale jeśli nie ma w tym refleksji, to odrzucamy pomysły. Mieliśmy wystawę, która komentowała i krytykowała Kościół, mówiliśmy o wykorzystywaniu ekonomicznym kobiet. Mieliśmy również wystawę zachęcającą do tego, aby rozmawiać o przemocy. Prezentowaliśmy taką poświęconą polskiej rzeczywistości - była polityczna, bo trudno już nie być politycznym, jeśli opowiadamy się za konkretnymi ruchami czy też tematami. Sztuka jest więc elementem rozpoczynającym dyskusję. Nie boimy się rozmawiać o rzeczach trudnych, np. o tym, co się dzieje na granicy polsko-białoruskiej. Sądzę, że właśnie na takich działaniach nam zależy. Wartość społeczna jest dla nas istotna. Nie ma miejsca bez ludzi, a my witamy każdego człowieka, który szanuje i rozumie nasze zasady: "No place for Verbal Violence, Discrimination, Homophobia, Fascism, Sexism, Racism, Hate". [Nie ma miejsca na przemoc słowną, dyskryminację, homofobię, faszyzm, seksizm, rasizm i nienawiść - przyp. red.]

Rozmawiała Justyna Żarczyńska

@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024