Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Trzeba kochać to, co się robi

Z wybitnym pianistą Rafałem Blechaczem rozmawia Anna Plenzler.

. - grafika artykułu
Rafał Blechacz podczas koncertu w Filharmonii Poznańskiej, 22 maja 2010 roku, fot. A. Hoffmann

Jesteśmy chyba wyjątkowymi szczęściarzami... Kiedy ostatnio grał Pan w Polsce?

W 2010 roku. Dałem wtedy koncerty w Toruniu, Warszawie i Poznaniu, gdzie z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej wykonałem Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina.

Listopadowy koncert, również w Filharmonii Poznańskiej, to jedyny polski koncert w tym roku?

W tym roku jedyny. Kolejny zaplanowany jest na luty przyszłego roku w Warszawie.

Przez wiele lat w rozmowach z Panem nawiązywano do wygranego przez Pana Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku. Teraz powraca przyznana Panu w tym roku niezwykle prestiżowa Gilmore Artist Award. Czy te dwa wydarzenia można ze sobą porównywać?

Trudno to porównać. Konkurs Chopinowski to typowy monograficzny konkurs muzyczny, mający swoje etapy, określone wymagania i utwory do wykonania. Gilmore to coś zupełnie innego, choć też jest to rodzaj konkurencji. Ale tu nikt nie wie, że jest oceniany. To inna formuła, długotrwała, trwająca około trzech lat. Ocenia się koncerty, różnorodność repertuaru, wykonywanie różnych utworów w różnych warunkach akustycznych. Podczas Konkursu oceniane są określone umiejętności pianisty. Lista spraw branych pod uwagę jest bardzo długa. Jury niejako śledzi artystę, sprawdza go w różnych warunkach, przysłuchuje się koncertom i nagraniom. Podczas Konkursu wiemy, że jesteśmy oceniani, i wiemy, kto nas ocenia. W przypadku tej nagrody oba te elementy objęte są tajemnicą.

Po otrzymaniu nagrody dowiedział się Pan, gdzie się Panu przysłuchiwano?

Tak, dziś wiem, że "śledzono" mnie w latach 2011, 2012 i 2013. Było to bardzo wiele koncertów w Stanach Zjednoczonych. W Europie - głównie w Niemczech, ale również w Paryżu, Zurychu czy Amsterdamie. Pod uwagę brano także nagrania. Ale o tym dowiedziałem się dopiero, gdy już przyznano mi nagrodę.

Z 300 tysięcy dolarów które Pan otrzymał - bo tyle wynosi finansowa część Gilmore Artist Award - 250 tysięcy musi zostać przeznaczone na rozwój kariery. Wie Pan już, jak wykorzysta tę kwotę?

Na szczęście w tym przypadku nie ma żadnego limitu czasowego. Mam więc czas na spokojne przemyślenia, by jak najlepiej te fundusze wykorzystać. To może być na przykład zakup instrumentu koncertowego albo nagrania ze znakomitymi orkiestrami i dyrygentami. Bywało, że niektórzy nagrodzeni wcześniej artyści dzięki takim funduszom przerywali na jakiś czas działalność koncertową i przeznaczali te wolne miesiące na własny rozwój, na przygotowanie jakiegoś ciekawego projektu fonograficznego.

Mam nadzieję, że taka przerwa w Pana przypadku nam nie grozi.

Nie... (śmiech)

Co wspólnego ma muzyka z filozofią, której zgłębiania podjął się Pan tak dalece, że właśnie pisze pracę doktorską z tej dziedziny? Filozoficzna wiedza pomaga czy raczej przeszkadza artyście? A może zmienia interpretacje muzyczne?

Wzbogaca je. Pozwala na nie spojrzeć z innej perspektywy. Dzięki filozofii jestem bardziej świadomy elementów, które są w muzyce, a o których dotąd nie wiedziałem. Czułem je intuicyjnie, teraz jestem ich świadomy. Historią filozofii zainteresowałem się jeszcze w liceum, gdy na lekcjach omawiano rys historyczny kolejnych epok. Teraz bardziej skupiam się na filozofii muzyki, metafizyce dzieła muzycznego, jego interpretacji. Dlatego moja praca doktorska dotyczy logiki dzieła muzycznego i jej znaczenia dla jego zrozumienia i interpretacji.

Polskim melomanom już zawsze będzie się Pan kojarzył przede wszystkim z Chopinem Także pierwsze płyty nagrane dla Deutsche Grammophon to był Chopin - preludia, koncerty, polonezy. Czym przyciąga Pana akurat ten kompozytor?

Jest w nim coś wyjątkowego, coś, co fascynuje mnie od dzieciństwa. Miałem dziesięć lat, gdy zauroczył mnie jego Nokturn H-dur z opusu 32. Spędziłem nad nim mnóstwo czasu, a im bardziej go szlifowałem, tym więcej chciałem grać właśnie Chopina. Zachwyca mnie jego melodia, poetyckość, emocje... Tych ostatnich jest w jego muzyce tak wiele, że pianista może te utwory interpretować na wiele różnych sposobów, a fortepian wykorzystany jest w całej pełni.

A jednak w Filharmonii Poznańskiej zagra Pan Beethovena - III Koncert fortepianowy c-moll.

Do tej pory w Poznaniu grałem tylko Chopina. W lutym 2005 roku, jeszcze przed Konkursem Chopinowskim, w Sali Białej Urzędu Miasta zagrałem recital. W 2006 roku wykonałem również recital chopinowski, w 2007 - jego Koncert e-moll, a w 2010 - Koncert f-moll - oba z poznańskimi filharmonikami.

Czas na zmiany.

Można tak powiedzieć. Zagram Beethovena, bo na tym koncercie ostatnio bardzo się koncentruję, gram go z przyjemnością na wielu estradach świata. Mam też związane z nim dalsze plany koncertowe. A do tego jeszcze miłe wspomnienia, bo dzięki niemu poznałem Trevora Pinnocka, znakomitego klawesynistę i dyrygenta, z którym do dziś współpracuję. W maju 2012 roku, Maria Joao Pires miała grać pod jego batutą z Deutsche Kammerphilharmonie Bremen, właśnie III Koncert fortepianowy Beethovena. Niestety odwołała występ, a ja miałem akurat wolny termin. To był mój pierwszy kontakt z tą orkiestrą i tym dyrygentem. Od tamtego czasu koncertujemy razem w różnych miejscach.

Czy Deutsche Grammophon narzuca Panu utwory do nagrań, czy sam je Pan wybiera?

Mogę wybierać sam. Dlatego właśnie mogłem nagrać utwory Karola Szymanowskiego, w tym jego Sonatę nr 1, nie bardzo nawet w Polsce znaną. Jestem szczęśliwy, że udało mi się te dzieła zestawić z utworami Claude'a Debussy'ego. To był mój pomysł na tę płytę.

Czym kieruje się Pan w doborze utworów, które nagrywa?

Bardzo ważne są tu doświadczenia estradowe. Po wielu prezentacjach danego dzieła na różnych fortepianach, w różnych salach koncertowych o odmiennej akustyce, intuicyjnie czuję, czy dobrze mi z danym utworem. Artysta wie, że doszedł do takiej interpretacji, iż może podjąć decyzję o nagraniu i wydaniu płyty. Ale zanim do tego dojdzie, potrzebna jest ogromna praca nad utworem i wewnętrzne przygotowanie.

Nad czym teraz Pan pracuje?

Nad I Koncertem fortepianowym d-moll Johannesa Brahmsa. Mam już plany koncertowe z nim związane - zagram go między innymi z orkiestrą Filharmonii w Rotterdamie. Ale chcę też zająć się muzyką kameralną, planuję takie występy z różnymi skrzypkami. W solowym repertuarze: Beethoven, Chopin i Jan Sebastian Bach.

Jak brzmi recepta na taki sukces jak Pański? Wyłącznie wybitny talent?

Bardzo ważna jest praca. Ignacy Jan Paderewski mawiał, że 90 procent sukcesu to ciężka praca, 6 procent - talent, 4 procent - przysłowiowy łut szczęścia. Nie wiem, czy takie są proporcje, ale mistrz tymi słowami chciał podkreślić ogromną rolę pracy. A ja bym dodał, że ta praca musi być wykonywana z pasją - to jest kluczowe. Trzeba kochać to, co się robi.

Rozmawiała Anna Plenzler

  • Rafał Blechacz pianista, zdobywca wielu nagród i wyróżnień. W 2005 r. zwycięzca XV Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. F. Chopina. W tym - zdobywca prestiżowej Gilmore Artist Award.
  • Koncert Nadzwyczajny Gwiazdy światowych estrad 21.11, g. 19 Aula UAM bilety: 150-250 zł, wejściówki 80 zł