Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Zarażać dzieci teatrem

Rozmowa z Markiem Cyrisem, aktorem, reżyserem i scenografem.

. - grafika artykułu
fot. P. Wręga

Jest Pan aktorem Teatru Animacji w Poznaniu. Prowadzi Pan - wspólnie z żoną - własny Teatr Wariate. I realizuje Pan wyjątkowy projekt, Pociąg Teatralny.

Pociąg Teatralny powstał 7 lat temu z inicjatywy CK Zamek, w którym prowadziłem warsztaty dla dzieci. Były udane i uznano, że warto zorganizować zajęcia cykliczne. Tak powstała grupa teatralna, którą prowadzę. Jej celem jest zarażenie dzieci teatrem, wciągnięcie ich w jego świat i  nauczenie bycia razem. Co roku wspólnie przygotowujemy spektakl prezentowany na koniec sezonu.

Gdy obserwuję moje dzieci i ich rówieśników, widzę, że w naturalny sposób interesują się teatrem. Z tego bierze się energia. Czy próbuje Pan ją wykorzystać?

Wpierw ja muszę dać im dużo energii. Przyznam, że po trzech godzinach zajęć bywam wyczerpany. W zamian otrzymuję potężny zastrzyk siły, co jest bezcenne. Trudność moich zajęć polega na ich powtarzalności i systematyczności. Na warsztatach dzieci w pewnym sensie się bawią, a cykliczność bywa żmudna. Bo okazuje się, że teatr to nie tylko zabawa i potrzebna jest koncentracja, a tworzenie spektaklu to powolny proces.

Jaki jest wiek uczestników?

Na początku przychodziły dzieci w dwóch grupach: 6-9  i 10-13 lat. Teraz dolną granicą wieku jest 10 lat. Młodsze dzieci są na innym etapie, np. dopiero uczą się czytać, a ich rozwój jest delikatny. Nie zawsze mogę pogodzić je ze starszymi uczestnikami. Dzieci muszą przełamać pewne bariery i to się na ogół udaje. Zdarza się jednak, że młodsze dzieci są zagubione. We wrześniu prowadzę otwarty nabór w formie warsztatów. Najważniejsza jest autentyczna chęć. Umiejętności można w sobie wyrobić, ale jeśli widzę, że dziecko jest wypchnięte przez rodzica i nie ma naturalnej potrzeby grania, to wiem, że nic z tego nie będzie.

Co jest dla Pana miarą sukcesu tej grupy?

Powstała grupa zaangażowanych dzieci, teraz już młodzieży, które zaczynały w wieku 6-7 lat. Gdy oglądam ich przedstawienia, czuję wzruszenie, bo pamiętam ich początki. Są świetni, mają dużą świadomość teatru, kulturę słowa. Dostają nawet samodzielne propozycje albo są nagradzani w konkursach. Ich ewolucja to największy sukces. Bierzemy udział w przeglądach i festiwalach. W ubiegłym roku zdobyliśmy Nagrodę Wojciecha na Przeglądzie Młodego Teatru w Suchym Lesie, a w tym Niezapominajkę - grand prix Przeglądu Teatralna Majówka w Środzie Wielkopolskiej. Takie imprezy to nie tylko rywalizacja, ale okazja, by obejrzeć innych. Są zespoły lepsze od naszego, a moi podopieczni są na tyle dojrzali, że to dostrzegają.

Zawsze chciał Pan pracować z dziećmi i dla dzieci?

Ukończyłem PWST we Wrocławiu, wydział lalkarski. W tej szkole obok siebie funkcjonują szkoła dramatyczna i lalkarska. Te dwa światy bardzo się przenikały. Mieliśmy sporo zajęć z dramatu, ale też konną jazdę, szermierkę... Na stancji mieszkałem z kolegami z dramatu...

Ale skąd te lalki?!

Jako dziecko z zapartym tchem oglądałem telewizyjny cykl spektakli dla dzieci prowadzony przez Jana Wilkowskiego, legendę lalkarstwa. Miał pacynkę - nagrodę za najlepszą ilustrację do obejrzanego spektaklu. Bardzo chciałem ją mieć. Pochodzę ze Śląska i w Teatrze Rabcio w Rabce-Zdroju byłem na przedstawieniu o tygrysie, którego tytuł na długo zapomniałem. Na lalkarstwo trafiłem, bo miałem kolegów, którzy założyli zespół Klinika Lalek. Zacząłem z nimi pracować i jeździliśmy po całej Europie. Potem w lalkach niekoniecznie chciałem grać. Miałem predyspozycje do dramatu. Dyplom robiłem z Piotrem Tomaszukiem, założycielem Teatru Wierszalin. Zaproponował mi współpracę i pojechałem do Białegostoku na 2 lata. To były wspaniałe czasy. W Wierszalinie zrobiliśmy dla dzieci Kubusia Puchatka (ja go grałem), z kostiumami Zofii de Ines i muzyką Roberta Satanowskiego. Potem trafiłem do Teatru Rozrywki w Chorzowie, gdzie podszkoliłem umiejętności wokalne. Kolejny był Teatr Polski w Poznaniu, ale zespół został szybko zmieniony i trafiłem do Teatru Animacji. Miał bardzo dobrą opinię, a ja miałem umiejętności lalkarskie. Gram w nim od kilkunastu lat. Z początkiem mojej w nim pracy wiąże się anegdota. Pracę miałem zacząć we wrześniu, ale wcześniej potrzebowano mnie na zastępstwo. Poszedłem na próbę i proszę sobie wyobrazić, że zagrałem w Tygrysie Pietrku. Spektaklu, który widziałem jako dziecko w Rabce!

A więc ten teatr dziecięcy cały czas gdzieś był?

Tak, i dzięki Teatrowi Animacji zdobyłem doświadczenie w kontakcie z dziećmi. Jednocześnie lubię grać dla dorosłych. Mile wspominam spektakl Oni. To była świetna historia, promowana jednak jako spektakl dla młodzieży. W ostatnich latach zaczęliśmy grać rzeczy typowo dla dorosłych...

I to jest cenne, bo teatr lalkowy bywa infantylizowany...

Tak niestety jest. Teatr lalkowy rozwijał się równolegle, niekoniecznie z myślą o dzieciach. Czesi mają ogromną jego tradycję i inaczej do niego podchodzą. Tam całymi rodzinami się chodzi na lalki, wszędzie można kupić marionetki. Natomiast nasz teatr ma pewien problem ze znalezieniem widza dorosłego, może z powodu niewiedzy. Teraz w teatrze Animacji mamy Moliera w reżyserii Neville'a Trantera - bardzo znanego w świecie lalek. To rodzaj show, trochę kabaretowego, trochę erotycznego. W Polsce nikt tego nie robi. Jest w repertuarze Pastrana - historia kobiety z brodą napisana na nowo dla dorosłych. Tzw. spektakle dla młodzieży kończą się fiaskiem, bo odbiorca nie jest do końca zdefiniowany. Spektakl Oni z kolei miał styl teatru japońskiego. Była to historia diabła wyrzuconego za nieudacznictwo z piekła, który spotyka niewidomą dziewczynę odrzuconą przez swoje środowisko. Najpierw są nieufni, a potem zaczynają budować wzajemną relację. Mam sentyment dla tej sztuki.

Pamięta Pan szczególne reakcje młodej publiczności?

W Teatrze Wariate gramy w różnych warunkach, np. na ulicy, w świetlicach, szkołach. Bywa, że bez barier. Dzieci czasem zaglądają za kulisy. Kiedyś byliśmy w Bolesławcu, w ośrodku dla dzieci niepełnosprawnych. Graliśmy naszą Pastorałkę, która jest zrobiona z humorem. Na końcu z elementów scenografii budujemy choinkę i wręczamy dzieciom ozdoby do zawieszenia. W pierwszym rzędzie siedziały dzieci na wózkach i one zgłosiły się po te ozdoby. Proszę sobie wyobrazić, że zawieszały te ozdoby, pokonując słabość i niepełnosprawność. Nie widziałem nigdy w teatrze takiej mocy. Byliśmy ogromnie poruszeni.

Teatr to magia, której źródłem jest też kontakt z drugim człowiekiem, bo Państwo dają na scenie z siebie wszystko.

We mnie i wielu moich kolegach szkoła i teatr wykształciły postawę, która powoduje, że gdy gramy, każdy podchodzi do tego profesjonalnie. Nie ma czegoś takiego, że komuś się nie chce lub ktoś robi inne rzeczy i nie ma siły na granie. To się przenosi na mój własny teatr.

No właśnie, od kiedy istnieje Teatr Wariate?

Około 10 lat tworzymy go z żoną. Powstał, bo chciałem realizować własne propozycje. Na studiach, w Klinice Lalek, było nas siedmiu i każdy miał swoje zadanie. Ktoś wymyślał opowieści, ktoś był od dźwięku, światła. W każdym przedstawieniu miałem swój udział. Stąd potrzeba robienia czegoś swojego. Pierwszym spektaklem były piosenki Georges'a Brassensa. Potem były warsztaty, interaktywne zabawy i kolejne spektakle, głównie dla dzieci, bardzo wdzięcznej publiczności. Lubię dla nich pracować, bo mam z nimi pełen kontakt. Przykładem jest spektakl Dom wariatów, którego bohater wymyśla sztuczną inteligencję. Dzieci są zaciekawione rekwizytami, m.in. sztucznymi mózgami z gąbki. Mamy probówkę z małym mózgiem, do której mali widzowie wręcz się przyklejają. My ten mózg maglujemy, robi się płaski. Kiedyś po zakończeniu spektaklu 200 dzieci ruszyło na scenę go oglądać!

Skąd pomysły na te spektakle?

Czasem wymyślamy je sami, ale współpracujemy też z uznanymi twórcami - Elizą Piotrowską, Martą Guśniowską, Michałem Łaszewiczem, który pisze dla nas muzykę. Ma znakomite wyczucie teatru. Potrafi pisać muzykę do konkretnej sceny, a jego propozycje są zawsze trafione...

Pan lubi muzykę, prawda?

Uwielbiam i uważam, że muzyka niesie spektakl. Przygotowujemy nowy spektakl Podkowa na szczęście i każda piosenka Michała jest świetna. Premiera będzie jesienią. Autorem scenografii jest Anna Chadaj. Tym razem będzie to spektakl lalkowy.  

Czekamy zatem na premierę, a... nie marzy się Panu rola w fabule? Może amant...

Amant nie! Jak już, to czarny charakter. Każdy z nas aktorów chciałby się z czymś takim zmierzyć. Ja miałem parę epizodów filmowych. Tak, chętnie bym zagrał, a nawet zrobiłbym sam jakąś fabułę, bo kino jest moją kolejną pasją.

rozmawiała Katarzyna Kamińska

  • Marek Cyris  ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną we Wrocławiu. W Teatrze Animacji od 1996 roku, wcześniej grał m.in. w Towarzystwie Teatralnym Wierszalin, Teatrze Rozrywki w Chorzowie, Teatrze Polskim w Poznaniu.Najważniejsze role: w przedstawieniu Merlin - inna historia i w Kubusiu Puchatku Teatru Wierszalin, Don Kichot w Don Kichocie w Teatrze Animacji i Diabeł w spektaklu Oni Teatru Animacji.