Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Teatr ze smartfona

"Ostatnia wieczerza: Slavery Still Exist" - trzeci z nagrodzonych w tym roku spektakli w konkursie "Off: Premiery/Prezentacje" - sprawia wrażenie notatek do przedstawienia. Trudno powiedzieć o czym w zasadzie jest, bo przypomina fejsbukowy feed lewicowego aktywisty, który bierze ten chaos i wystawia.

. - grafika artykułu
fot. Maciej Krajewski

VII edycja konkursu "Off Premiery/Prezentacje" upłynęła pod hasłem "Wściekłość. Stulecie praw kobiet w Polsce". Temat ważny, aktualny - i na fali towarzyszących mu silnych emocji - doskonały do teatralnych interpretacji i komentarzy.

Początek "Ostatniej wieczerzy" był nawet bardzo obiecujący. Latający Cyrk Idei przemontował elementy poetyki katolickiej mszy, a także związanej z katolicyzmem pewnej ludycznej, kaszubskiej tradycji, określanej mianem "pokłonu feretronów" (popularnie opisywanej jako "tańczące obrazy"). Czwórka artystów weszła niosąc drewnianą konstrukcję z ozdobną ramą, ale miast ikony - umieściła w niej lustro. Ubrani w biało-czerwone stroje sportowe, przetworzyli zastałe formy, aby uzupełnić je o to, z czym kościół katolicki w Polsce ma spory problem - z kwestią traktowania kobiet. Stąd w "modlitewnej" zajawce słyszymy, że zarodek staje się człowiekiem po czterdziestu dniach, żeński po osiemdziesięciu, a wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych i jej wykorzystaniu do prac domowych. Twórcy wybrali też (zapewne dokumentalne) wyznania różnych kobiet dotyczące funkcjonowania sakramentu spowiedzi w kontekście działań samego kościoła. Tym wszystkim dobrze dobranym tekstom towarzyszy synchronicznych ruch czterech aktorów, obmacujących się po ciele. Przekaz wydaje się dość jasny, a przy tym bardzo pojemny.

"Ostatnia wieczerza..." nie dotyczy jednak wcale wiary i chrześcijaństwa, a raczej tego, że kościół katolicki w Polsce jest niezdolny do przemian i wspiera stary porządek, zbudowany na patriarchacie i seksizmie. Jeśli obrazi nasze uczucia religijne - to zapewne przez element "obsceniczności" i grę z ikonoklazmem, tak obcym katolickiej tradycji. Niestety, Latający Cyrk Idei na tym nie poprzestaje i przechodzi do kolejnych części, zmieniając po drodze kostiumy, tematy. Po drodze przedstawienie sypie się kawałek po kawałku, stając się - jak to ujął w zdegustowaniu jeden z moich znajomych - "stałym miksem".

Czego tu nie ma! Pojawia się secik muzycznych hitów (PJ Harvey sąsiaduje z "Rockin' in the Free World" Neila Younga), filmik pokazujący cierpienia kobiet przez stulecia na przykładzie starych sztychów czy wideoklip "Freedom - International Day of the Girl". Bokiem wchodzą jeszcze do tej rozwalonej już konstrukcji wątki o debacie kulturalnej w Polsce, prowadzonej przez utytułowanych mężczyzn, sytuowanie Polski względem wykorzystujących ją europejskich potęg gospodarczych, traktujących ją niczym rząd konsumenckich tępych dusz. Nie, to nie wszystko - są też choćby satyry na młodych ludzi, którzy popadli w miałkość zainteresowań kulinarnych i turystycznych, zapominając o Polsce. I jeszcze trochę, i jeszcze odrobinkę, i może jeszcze jakiś lokalny żarcik z Adama Ziajskiego, który "odblokował blokadę genderową w kulturze" swoim "foszkiem" przy okazji nominacji w kategorii człowiek kultury w plebiscycie IKS-a i portalu Kulturapoznan.pl.

Metoda kuli śniegowej, robienia kogla-mogla z artykułów zamieszczanych przez Krytykę Polityczną nie sprawia, że można otrzymać jakąś wyższą jakość. Bezładne sklejanie ze sobą treści sprawia, że Latający Cyrk Idei kompromituje się swoją niezdolnością do selekcji materiałów medialnych - bo spektakl pokazuje jedynie, że śledzą oni takie, czy inne debaty. Chyba każdy aktywista (a za takowych chyba siebie uważają) jest świadomy tego, że nawet tworzenie sztuki bardzo zaangażowanej wymaga nie tylko czytelności komunikatów, ale ich sensownego wyboru i uporządkowania.

"Będą pierdolić, że spektakl jest niejednorodny i chuje-muje natchniony" - mówi jeden z czwórki aktorów w ramach serii żenujących, metatekstowych wykwitów tego nieszczęsnego przedstawienia. Takie wypowiedzi świadczą co najwyżej o żałosnym asekuranctwie, niezdolności do przyjęcia krytyki, a może próbie jej wyprzedzenia za pomocą wulgarnych i prostackich wypowiedzi. "Buntuję się, więc jesteśmy" i pretensje do roli aktywistów wyjątkowo słabo w tym kontekście wypadają. Poprawiłbym na "Lękamy się krytyki, choć tu niby na scenie jesteśmy".

Obawiam się, że publiczność Teatru Ósmego Dnia składa się w równej mierze z bardzo wyrobionych widzów, co młodych ludzi, którzy szukają sensownej sztuki zaangażowanej na tematy dla nich ważne - i wszyscy oni nie potrzebują streszczenia "wiadomości z Polski i ze świata", bo obraża to ich inteligencję. Przychodząc do Teatru Ósmego Dnia, oglądałem też jak dotąd spektakle, które były na konkretne tematy i pokazywały, ile trzeba włożyć wysiłku w pracę nad rzeczywistością, aby komentować ją w mądry i przenikliwy sposób. Dobre przedstawienie to przecież sztuka wyboru, a nie zdolność do bezkrytycznej kumulacji wątków.

Marek S. Bochniarz

  • Off Premiery/Prezentacje: "Ostatnia wieczerza: Slavery Still Exist"
  • Teatr Ósmego Dnia
  • 8.12

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018