Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Prowincja - świeże spojrzenie

- Niech przyjeżdżają, już wiem, gdzie ich przenocuję - powiedziała rok temu sołtyska Rogalinka Dorota Domagała. - Mamy świetlicę. Wygód nie będzie, ale jak się zgodzą, to załatwione. Rowery też im zorganizuję. - Pani Dorota zawsze mówi krótko i treściwie. Gdy we wrześniu 2015 roku dwójka niemieckich studentów fotodziennikarstwa z Hanoweru przystała na codzienne rozkładanie śpiwora i karimaty w wiejskiej świetlicy, zakomunikowała na dzień dobry: - Pojutrze smażę powidła na podwórku, niech przyjdą zobaczyć.

. - grafika artykułu
Chełmsko, 2015, fot. Swinde Wiederhold

Ale o co chodzi? Na podwórku powidła? - pomyślałam jako koordynator tego przedsięwzięcia, czyli międzynarodowych warsztatów i spotkań fotograficznych na wielkopolskiej wsi. Ich nazwa była oczywista, podobnie jak tytuł rezultatu - wystawa Prowincja, którą od 29 października do 12 listopada pokazuje poznańska galeria Pix.House. Założeniem było zebranie materiału we wsiach i w nieco większych miejscowościach na zachód od Poznania - hen, aż pod Nowy Tomyśl. Chodziło o świeże spojrzenie z zewnątrz, dlatego organizator, Instytut Fotografii proFotografia, zaprosił do jego realizacji studentów Hannoversche Fachhochschule. Cztery dziewczyny, dwóch chłopaków - każde rzucone w inny teren. Dostali nocleg i pierwsze kontakty, resztę musieli sobie znaleźć sami.

Gość, nie domownik

Należy ich sobie dobrze wyobrazić - studentów pierwszoroczniaków, którzy lądują w wielkopolskiej wsi, nie mówiąc po polsku ani słowa. Zadanie poważne: przez tydzień dokumentować życie codzienne w okolicy. Mają tylko kartki, a na nich informację po polsku - kim są i o co proszą. Dwa zdania. Ile drzwi mogą otworzyć? Gdyby nie osobowość, determinacja i urok osobisty studentów z Niemiec, nic by z tego nie wyszło. Sami na końcu przyznali, że zostali rzuceni na bardzo głęboką wodę. Tylko dwie dziewczyny mogły nieco wykorzystać znajomość języka rosyjskiego, reszta o słowiańskiej mowie nie miała pojęcia. Mimo to wszyscy nawiązali kontakty i zrobili zdjęcia, które zadziwiają szczerością przekazu i uchwyceniem sedna życia w każdej z dokumentowanych miejscowości.

Nie jest to proste w dzisiejszym świecie, nazwanym przez Zygmunta Baumana "płynną nowoczesnością". Wszystko w niej jest zmienne - praca, miejsce zamieszkania, nawet wiedza, a co gorsza - relacje międzyludzkie. Kiedyś człowiek rodził się "jednorazowo", w uporządkowanym otoczeniu i z tożsamością w sensie rodziny, społeczeństwa, grupy zawodowej. Wiedział, skąd przyszedł i dokąd zmierza. Jak pielgrzym, który ma cel i dąży do niego przez całe życie. My zaś, "ponowocześni", żyjący przeważnie w wielkich aglomeracjach, zostaliśmy odkotwiczeni od miejsca i przeznaczenia. Co za tym idzie, utraciliśmy stałość relacji międzyludzkich. Ponieważ wszystko jest płynne, dowodzi Bauman, my też dryfujemy, nie wiążemy się silniej z niczym i nikim - ideą, profesją, miejscem, człowiekiem. Z konieczności wszędzie stajemy się gościem, nie domownikiem.

Bliskość bez słów

Dokument, jak reportaż, wymaga od fotografa nawiązania dobrego kontaktu z ludźmi, w których chce wymierzyć swój obiektyw. Już dawno stwierdzono przecież podobieństwo obiektywu do lufy karabinu. Jeśli ktoś w nas czymś mierzy, w naturalnym odruchu powinniśmy kryć się, uciekać. Fotograf musi bohaterów swego reportażu nie tylko przekonać i zbliżyć się do nich, ale jeszcze sprawić, by pozostali przed obiektywem naturalni, czyli tego wymierzonego w nich narzędzia nie zauważali.

- Co ja tu robię z aparatem?! - takie pytanie zadał sobie Patrick Labitzke, który tak dalece wszedł w życie rodziny sołtysa w Kunowie, że wydało mu się niedorzeczne, by robić zdjęcia przy wykopkach, gdy reszta tak ciężko przy nich pracowała. Wrzucił aparat do plecaka i zaczął pomagać. Spotkania Prowincja wymogły na fotografach bliskość z bohaterami zdjęć, o jakiej wcześniej nie śnili. Przekonała się o tym też druga grupa, która przyjechała w tegorocznej edycji warsztatów z Czech i Litwy. Wydawałoby się, że przynajmniej Czesi mają łatwiej - bo język, osobowość i tak dalej. A jednak to Swinde Wiederhold, mówiącej tylko po niemiecku, udało się - zupełnie bez słów - pokonać próg domu kompletnie obcych ludzi. Dwa dni pukała bez skutku, aż wreszcie trzeciego zarzuciła gospodyni ręce na szyję, przytuliła ją i weszła. Zrobiła tam zdjęcie-ikonę starszego małżeństwa. Czas okazał się ważniejszy nawet niż poświęcenie innej uczestniczki warsztatów, Czeszki Hany Connor, która wytrzymała ból wbijanego żądła, gdy fotografowała pszczelarza.

Czas w sensie ciągłym

"Trasa włóczęgi jest cmentarzyskiem nadziei, pokrytym nagrobkami rozczarowań" - pisze Bauman. "Nie to nie" - mówią fotografowie włóczędzy, gdy dostają odmowę. Przekonywanie wymaga przecież czasu, uwagi i zasiedzenia się w jednym miejscu. Na nic świetny warsztat, gdy tego zabraknie. To odczucie jest jednym z najistotniejszych doświadczeń uczestników Prowincji. Budulcem tożsamości jej mieszkańców jest spędzany w tym samym miejscu czas w sensie ciągłym. To on decyduje o trwałej identyfikacji i omijaniu "płynnej nowoczesności".

- Pięknie tu macie - powiedziałam z zazdrością do sołtysa Kunowa, patrząc na pejzaż za stodołą. - Wiem - odparł sołtys.

Zatem powidła smażone na podwórku... W czym rzecz? - myślałam, doświadczając mocnej tożsamości prowincji. Okazuje się bowiem, że u sołtysiny Rogalinka nadal trwa tradycja pałacowa Rogalina. Smażenie powideł na wolnym powietrzu w wielkiej, miedzianej kadzi zawieszonej nad ogniskiem należało do corocznych rytuałów na podwórcu pałacu Raczyńskich jeszcze przed II wojną światową.

Monika Piotrowska

* W projekcie udział wzięli: Nanna Heitmann, Patrick Junker, Patrick Labitzke, Jana Mai, Stefanie Silber, Swinde Wiederhold oraz Hana Connor, Ondřej Durczak, Filip Jandourek, Mindaugas Kavaliauskas, Petra Vlčková

  • Wystawa "Prowincja - świeże spojrzenie"
  • Pix.House
  • 29.10-12.11
  • wstęp wolny