Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Rezygnacja z intrygi

Pejzaże transparentne Sylwestra Łachacza w Galerii Jerzego Piotrowicza to wystawa obrazów, które sytuować można między abstrakcją a pejzażem malarskim. Dla odbiorcy oznacza to, że musi się doszukać tych widoków w swoim wnętrzu, bądź dokonać pewnych interpretacji, ukonkretnień. Nie chodzi o wskazywanie palcem, a objęcie wzrokiem horyzontu. O ile ten horyzont znajdziemy - na płótnie i w sobie.

. - grafika artykułu
fot. Ryszard Mejza

"Malarska tapeta, panie" - myślę, błądząc półprzytomnie zmęczonymi oczami po obrazach. Pozwalam sobie na odbiór nieuważny, niestaranny, trochę senny. Popadam w jakieś nieostre majaki. Bo mam wrażenie, że w kontakcie z twórczością Łachacza trzeba zrezygnować ze świadomej kontemplacji, szacowania, mierzenia, a tym bardziej pobożnej kontemplacji, czołobitności. Dopiero gdzieś w podświadomości, w zapomnianych czy nigdy nie widzianych obrazach, wyłaniają się przed nami "te widoki". Można je porównać do obrazów, które widzi wyłączający się mózg osoby w śmierci klinicznej, które po cudownym powrocie do przytomności mylimy czasem z życiem pozagrobowym, czymś jeszcze, rzeczami "po". Nie wiadomo, czy podziwiać twórcę, który żeruje na tym, co pozaintelektualne, ultra-zmysłowe, quasi-fizjologiczne, optyczne (acz nie do końca drażliwie i kinetycznie op-artowe), czy się go trochę obawiać. Jeszcze gotów nam wykazać brak wyobraźni, niezdolność do błądzenia na wpół po omacku we własnej głowie. Bo Łachacz nie należy do tych, co muszą się naładować wycieczkami na łonie natury. On te widoki nosi zawsze ze sobą. To przedwieczne obrazy, do których przeintelektualizowani francuscy teoretycy dorobiliby niejasną teorię o kazirodczej reakcji ze swoim bytem.

Z tapetą wcale się zresztą nie wyzłośliwiam, ani tym bardziej twórczości malarza nie umniejszam. Doceniam raczej jego możliwości gospodarskie i zmysł praktyczny. Odnoszę się w ten sposób trochę do kwestii ekspozycji. Bo Łachacz, tworząc na wszelkich możliwych formatach, o bardzo różnych proporcjach, mógłby swoimi obrazami elegancko poobwieszać ściany nawet i bardzo kanciastych mieszkań. Nad komódką, obok futryny, za stołem, na wprost lufcika, na wysokości pawlacza... Używam tych słów, by oddać dwoistą familiarność tych dzieł.

Pytany o preferowane formaty, Łachacz odpowiada mi szybko, że preferuje wszystkie. - Wszystkie, które mi wpadną w łapy. Największe obrazy mają 1,90 x 3 m. A najmniejsze 5 x 30 cm. Ale lubię panoramy. Nie ma tak, że któreś z nich wykorzystuję najczęściej. Biorę to, co w proporcjach przypomina złoty podział. Sam format jest dla mnie nieistotny. Bardzo często jest tak, że reprodukcja moich małych glutów na ekranie komputera jest odbierana jako znacznie większa praca. Trzeba je po prostu oglądać na żywca - zastrzega.

Myślę, że dzieła Łachacza odmieniłyby nawet przykre postkomunistyczne mieszkadła z meblościankami o zmatowiałych od nadmiernego polerowania przez lata powierzchniach. Właściciel takiego lokum odsuwałby krzesło od stołu, zmęczony swoim marnym i zszarzałym życiem, upijał łyk herbaty w koszyczku i zaczynał wpatrywać się na ścianę z obrazem Łachacza. I już byłby myślami gdzieś indziej, korzystając z wewnętrznego wzroku. Trafiałby w krajobraz.

Powiecie zapewne teraz, że to bardzo łatwe być takim Sylwestrem Łachaczem, co siedzi i maluje swoje senne powidoki. Nie musi nigdzie wychodzić. I może ich tworzyć dużo i szybko. - Zdarza się, że i przez rok nic nie robię. Człowiek jest już na tyle manualnie wyrobiony, że każde gówno mógłby estetyzować i zapisać. Ale to się potem mści - mówi jednak szyderczo.

Od 30 sekund do 30 lat

Obok skomplikowanych prac, Łachacz tworzy też - jak sam to nazywa - "pizdy", które są minimalistycznym gestem malarskim, składającym się z "plamki i czegoś jeszcze". Takie obrazy powstają w przeciągu zaledwie 30 sekund. Do innych obrazów wraca, jeśli jest to możliwe i dochodzi do zawiązania nowej reakcji między nim a pracą, którą ukończył 30 lat temu. Bo teraz wydaje mu się nieskończona. - Robię to, bo widzę, że warsztatowo mógłbym coś zrobić lepiej. I wtedy dokonuję poprawek. Zdarza się też, że wracam do dawnego  zapisu i wchodząc ponownie w przestrzeń obrazu staram się zapisać to, co te barwne plamy dla mnie ze sobą niosą - mówi. Dla niego liczy się pod tym względem wyłącznie uczciwe podejście. To szczera namiętność, to przemalowywanie i robienie rzeczy od nowa, tym razem innych. Dlatego silnie wzbrania się przed czymś, co nazywa spekulacją, czyli "barwami na topie". - Dzisiaj robimy w brązach, bo to ładnie wypada, gdy tworzymy sobie aranżację wnętrza. Modne są teraz również "lakoniczne posunięcia". Ja mam to jednak w dupie. U mnie to potrzeba chwili - mówi artysta.

Marek S. Bochniarz

  • wystawa Sylwestra Łachacza Pejzaże transparentne
  • Galeria Jerzego Piotrowicza
  • czynna do 19.09
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021