Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Z galerii pod strzechy

Tegoroczna edycja wystawy Znane/Nieznane prezentującej nowe dzieła studentów Pracowni Otwartych Interpretacji Sztuki jest humanistyczną prowokacją do intelektualnych łamigłówek. Autorzy zamontowali w pracach progi zwalniające zmuszające odbiorcę do trochę większego wysiłku. I nie chodzi tu tylko o wciągnięcie go w grę w rozpoznawanie znanych dzieł z historii sztuki, ale i zapytanie go o sens takiej rozrywki.

, - grafika artykułu
Magdalena Polakowska, z serii "Anonymos", 2021, fot. materiały prasowe

Cytaty wybitnych dzieł przybierają w kulturze masowej formę niestarannego odbicia - nierzadko szpetnego i wykoślawiającego. Czyż wielka (a w zasadzie popularna) sztuka nie trafia dziś w postaci nadruków na plakaty, fototapety, kubki, podstawki pod gorące napoje i tego typu duperele? Niech ten, komu nie zrobiło się nigdy przyjemnie gorąco na myśl o posiadaniu pełnej zastawy z reprodukcjami Klimta, pierwszy potępi ten ludyczny proceder uwielbienia dla artystów z kręgów "the best of".  Sam posiadam długopis zwieńczony figurką nieporadnie oddającą parę z Pocałunku wspomnianego artysty, który przyjaciółka przywiozła mi z wiedeńskiego Muzeum Klimta wiedząc, że tymże obiektem rozbawi mnie do szczętu. "Tak szkaradne, że na swój dziwny sposób piękne" - pozostaje wyszeptać.

Poudawaj, że widzisz te kolory

Ewidentnie tego typu rozrywki musiały stać za działaniami Magdaleny Polakowskiej, która w serii Anonymos pracowała z nieznacznie rozpikselowanymi, monochromatycznymi reprodukcjami europejskiego malarstwa portretowego. Symboliczne poddanie przez nią tytułowej "anonimizacji" postaci dziś zgoła i tak już anonimowych - gdyż prędzej rozpoznamy malarza, niż portretowaną osobę - miało w sobie dość szyderczy zabieg. Chyba, że idzie o czarno-białą reprodukcję Autoportretu Rubensa z 1623 roku, któremu Polakowska zasłoniła oczy grubą, czerwoną linią. Każdy jednak, kto trochę studiował historię sztuki bądź oglądał stare albumy malarstwa, uśmiechnie się na widok tych dziś dość już pociesznych, monochromatycznych reprodukcji. Sięgając po Podstawowe pojęcia historii sztuki Heinricha Wölfflina - pierwszą nowoczesną teorię historii sztuki z 1915 roku - było się skazanym na czarno-białe fotografie, które nawet i w wieku XXI w ten sam sposób, jakby z perfidną złośliwością, wypuściło wydawnictwo Słowo/obraz/terytoria. Barwne przetworzenia zastosowane przez Polakowską tym silniej unaoczniały ten absurd. Ale jak go w ogóle nazwać? Cięciem kosztów w reprodukowaniu malarstwa barwnego zdjęciami czarno-białymi? A może szerzej - kuriozum historii druków o sztuce?

Portret dwupostaciowy z lustrem

Z kolei Julia Kanarkowska w serii Parafrazy solidnie sobie używa na Małżonkach Arnolfinich Jana van Eycka z 1432 roku, największym szlagierze malarstwa flamandzkiego, drukując cztery kopie cyfrowe w różnych formatach. Ten zabieg oddaje w pewnym stopniu szkolne lekcji plastyki, na których nauczyciele omawiali nieszczęsny obraz jako egzemplum występowania symboli w malarstwie. Owoce na parapecie okna odnoszą się zarazem do rozkoszy życia, jak i grzechu pierworodnego. Na żyrandolu płonie jedna świeca, sygnalizując obecność boga w ceremonii zaślubin (wówczas odbywającej się bez udziału klechy), których wagę oddali z szacunkiem małżonkowie poprzez zzucie obuwia. Zielona suknia kobiety i stojący obok niej piesek to z kolei symbole wierności... I tak można na Małżonków Arnolfinich nadawać do wieczora.

Kanarkowska dodała do jednej z reprodukcji białe linie poziome i pionowe oraz niewielkie kwadraty o różnych kolorach. Pierwsza myśl jest trywialna - że to dowcip ze szkolnej maniery do opatrywania zdjęć obrazów strzałkami, wskazującymi konkretne ich fragmenty i opatrzonymi uwagami na marginesach. Próbowałem rozwikłać sens grafów nałożonych na reprodukcję przez artystkę, ale ta zabawa sprawia wrażenie raczej gry abstrakcyjnej, również i pod względem jej formy. Aż sięgnąłem z sentymentu po Największe wydarzenia w historii sztuki z cyklu Larousse: dzieje ludzkości, by przeczytać mądre zdanie: "Po raz pierwszy w historii malarstwa mężczyzna i kobieta są ukazani nie jako donatorzy, klęczący i prezentowani przez świętego patrona pośrodku retabulum, lecz w intymności swego mieszkania"*.

Parowanie

Z kolei Dorota Jakubiak tworzy przewrotne kolaże z fragmentów prac neoklasycysty Johna Williama Godwarda. Wykorzystując melancholijne postaci "antyczne" z obrazów Anglika, umieszcza je w nowych kontekstach, budując zestawienia na zasadzie silnych kontrastów. I tak zadumaną panią z Dni Safony sadowi na Byku Picassa. Z kolei ulokowanych na marmurowej ławie Osiemdziesięciolatka i osiemnastolatkę wycina z nadmorskiego widoczku i lokuje w ruinach Pompei, szyderczo pijąc do różnicy wieku pary postaci.

Ale porzućmy na chwilę żarty, gdyż Dorota Jakubiak przez swoje kolaże odsyła też do biografistyki artystów. Bo jeśli sprawdzimy życiorys Godwarda przeczytamy, że popełniając samobójstwo w wieku lat 61 pozostawił notkę: "Świat nie jest dość duży dla mnie i Picassa". Był to rok 1922. Serię litografii z bykami Picasso stworzył dopiero w 1945, niemniej trudno o bardziej celne zestawienie, gdyż artyści z młodszych pokoleń dźwigają na barkach brzemię wielkich mistrzów wraz z ich, nieraz bardzo wydumanymi, pretensjami.

Nagość, co osłania

Jedną z bardziej przewrotnych prac na wystawie jest grafika cyfrowa Kacpra Lipowego Bez tytułu. Artysta wykorzystał w niej Łaźnię turecką - najbardziej rozpoznawalny, orientalistyczny obraz Jeana Ingresa. Lipowy potraktował oryginał jako materiał na druk na materiale, którego trójwymiarowy, pomarszczony kształt zwizualizował w swojej pracy. Możemy uznać, że pokrywa on materiał ekotorby bądź założyć, że to prowokacyjny print na hidżabie. Lipowy, podobnie jak Jakubiak, skorzystał z biografii autora zaadaptowanej pracy. Ingres zaczytywał się w wydaniu Listów lady Mary Wortley Montagu, przepisując z nich w 1819 roku  następujący fragment: "Łaźnia kobiet w Adrianopolu... Było tam około dwustu kobiet (...) Pięknych, nagich, kobiet w różnych pozycjach, jedne gawędziły ze sobą, inne pracowały, niektóre popijały kawę bądź sorbet, a jeszcze inne leżały obojętnie na poduszkach". Ukończoną w 1959 roku Łaźnię turecką kupił książę Napoleon, lecz jego małżonka Klotylda była zrażona tematem obrazu i nabywca domagał się wymiany. Pierwotnie prostokątnemu obrazowi Ingres nadał w 1863 roku ostateczny kształt tonda.

Do obrazu klasycysty bardziej od Listów lady Montagu pasuje mi Lubieżny Turczyn - pornograficzna powieść epistolarna Johna Benjamina Brookesa, której co prawda Ingres raczej nie znał, lecz na pewno by się w niej zakochał. Bo Łaźnia turecka oddaje wzrok kierowany na kobiety przez mężczyzn. W przypadku tego obrazu jego autorem jest osiemdziesięcioletni erotoman. Że znów zacytuję Największe wydarzenia w historii sztuki: "Nie należy ukrywać erotyzmu obrazu, zamierzonego przez Ingres'a, dowolnie interpretującego tekst lady Montagu, która nie dostrzegła w łaźni «ani nieprzyzwoitych ruchów, ani lubieżnych póz»". Lipowy w swojej ambiwalentnej grze z symboliką hidżabu ujawnia paradoks męskiego prawa szariackiego nałożonego na kobiety muzułmańskie. Chusta ma chronić ich kobiecość przed "zdemoralizowanym społeczeństwem" [czyt. mężczyzn]. Pytanie, dlaczego kobiety mają ponosić ciężar demoralizacji przypisywanej płci brzydkiej? Bo "tak uczy Koran"?

Marek S. Bochniarz

*Cytaty pochodzą z: Największe wydarzenia w historii sztuki, red. J. Marseille, przeł. S. Rościcki, seria Larousse: dzieje ludzkości, Diepholz 1998

  • Znane/Nieznane - edycja III
  • Galeria Jerzego Piotrowicza "Pod Koroną"
  • czynna do 28.03

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021